Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/407

Ta strona została przepisana.

Wielkie Serce mówił dalej:
— W imię Przenajświętszej Trójcy rozgrzeszam was. Niech dusze wasze idą w pokoju.
— Amen — odpowiedziały wszystkie głosy.
Margrabia powstał.
— A teraz — rzekł — umierajmy.
— I zabijajmy — wtrącił Wilkołak.
Uderzenia kolbami zaczynały wstrząsać skrzynią drzwi zasłaniającą.
— Myślcie o Bogu — rzekł ksiądz. — Ziemia nie istnieje już dla was.
— Tak — mówił margrabia — jesteśmy w grobie.
Wszyscy schylili głowy i bili się w piersi. Margrabia tylko i ksiądz stali prosto. Oczy utkwiwszy w ziemię, modlił się ksiądz, modlili się chłopi, margrabia dumał. Skrzynia, uderzana jakby młotami, ponure wydawała odgłosy.
W tej chwili głos silny i ożywiony, rozlegający się nagle po za nimi, zawołał:
— Wszakże mówiłem Waszej Jasności.
Wszystkie głowy odwróciły się oniemiałe.
Zobaczono otwór w ścianie.
Głaz, doskonale przypasowany do innych, ale nie spojony z niemi cementem, opatrzony osiami u góry i u dołu, obrócił się na nich, jak kołowrót, a obrócony odsłonił otwór w ścianie. Głaz, zakreśliwszy ćwierć koła, utworzył dwa wejścia: jedno na prawo, drugie na lewo, wązkie, ale dostateczne, żeby jeden człowiek mógł przejść z każdej strony. Za temi drzwiami niespodzianemi widać było pierwsze stopnie wązkich schodów kręconych. Twarz człowieka ukazała się w otworze.
Margrabia poznał Halmala.