pnięto kilka razy Wilkołaka, już nie żył. Gauvain z latarnią w ręku obejrzał głaz, który otworzył wyjście oblężonym. Słyszał o tym obracającym się kamieniu, ale uważał także tę wieść za bajkę. Przypatrując się kamieniowi, spostrzegł coś napisanego ołówkiem; przybliżył latarnię i przyczytał co następuje:
— Do widsenia, panie wice-hrabio!
LANTENAC.
Guéchamp połączył się z Gauvain’em. Pogoń stała się widocznie bezużyteczną; ucieczka była faktem dokonanym, a uciekający mieli do swego rozporządzenia całą okolicę: krzak, parów, gęstwinę, mieszkańców. Byli już zapewne daleko, ani sposobu ich odszukać; cały las Fougéres był dla nich kryjówką niezmierzoną. Co tu czynić? Wszystko trzeba było rozpoczynać nanowo. Gauvain i Guéchamp udzielali sobie wzajemnie rozczarowań i domysłów.
Cimourdain słuchał z powagą, nie mówiąc ani słowa.
— A propos, Guéchamp — rzekł Gauvain — a drabina?
— Nie przywieziono jeszcze, komendancie.
— Ale przecież widzieliśmy, jak przejeżdżał ja kiś wóz pod konwojem żandarmów.
Guéchamp odpowiedział:
— Nie drabinę on przywiózł.
— A cóż?
— Gilotynę — rzekł Cimourdain.
Margrabia de Lantenac nie był tak daleko, jak sądzono.