Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/421

Ta strona została przepisana.

Rozległe płaskowzgórze, po którem dążyła Michalina Fléchard, porosłe trawą i krzakami, puste było, bez drzewa, bez domu. Wznosiło się nieznacznie i jak okiem dosięgnąć, opierało się długą, prostą i sztywną linią o widnokrąg ciemny, gwiaździsty. Podtrzymywał kobietę w tem wspinaniu się do góry ciągły widok wieży.
Widziała ją rosnącą zwolna.
Huki przytłumione i blada jasność, wydobywająca się z wieży, powracały, jak już nadmieniliśmy, w pewnych przerwach; ustawały, potem powtarzały się znów, jakby dając nieszczęsnej, strapionej matce, bolesną jakąś do rozwiązania zagadkę.
Nagle ustały; wszystko znikło, huk i jasność. Nastąpiła chwila zupełnego milczenia, rodzaj posępnej ciszy.
W tej właśnie chwili Michalina Fléchard doszła do skraju płaskowzgórza.
U stóp swoich spostrzegła parów, którego dno ginęło w sinej ciemności nocy; nieopodal, na szczycie płaskowzgórza, widziała gmatwaninę kół, nasypów, a w nich otwory, słowem bateryę dział; a przed sobą gmach wielki, jakby zbudowany z ciemności czarniejszych od nocy samej, a wyraźnie oświetlony tlejącem i w bateryi lontami.
Gmach składał się z mostu, którego arkady nurzały się w parowie, i z rodzaju zamku wzniesionego na moście; zamek zaś razem z mostem opierał się o wysoką ciemną okrągłość, to jest o wieżę, ku której to matka z tak daleka zdążała.
Przez okienka z wieży widać było błąkające się światła, a po wrzawie, dochodzącej z wewnątrz, można było odgadnąć, że pełno tam ludzi, których kilka sylwetek przez wierzch się dobywało aż na platformę.
Około bateryi było obozowisko, którego wedety Michalina Fléchard zdołała rozróżnić, ale sam a nie została dostrzeżoną wśród ciemności i krzaków.
Doszła do skraju płaskowzgórza tak blizko mo-