stu, że dotknięcie go ręką zdawało jej się prawie możliwem. Od mostu jednak oddzielała ją głębokość parowu. Rozróżniła w cieniu trzy piętra zamku.
Nie wiadomo, jak długo tak stała, milcząca i zatopiona w zadumie przed tym parowem rozwartym i przed tą ponurą budowlą; miara czasu zatarła się zupełnie w jej umyśle. Co to było? co się tam działo? Czy to było Tourgue? Doznawała zawrotu jakiegoś oczekiwania, podobnego do uczucia powitania i rozłąki. Pytała sama siebie, po co tu przyszła?
Patrzyła i słuchała.
Nagle straciła wszystko z przed oczu.
Opona z dymu wzniosła się między nią a wszystkiem, na co patrzyła. Ból gryzący przymknął jej oczy. Zaledwie opuściła powieki, gdy uczuła, że świetlaną nabiegły jej purpurą. Otworzyła oczy.
Miała w około siebie nie już noc, lecz dzień; ale był to rodzaj złowieszczego światła dziennego, które płomień rozlewa. Miała przed oczami początek pożaru.
Dym czarny stał się szkarłatnym; kłębił się w nim wielki płomień; płomień ten ukazywał się, potem znikał. Takie przerażające skręty miewają błyskawice i węże.
Płomień wychodził niby język z czegoś, co miało podobieństwo do paszczy, a było oknem pełnem ognia. Okno to, uzbrojone kratą żelazną, rozpaloną do czerwoności, należało do niższego piętra zamku, zbudowanego na moście. Z całego gmachu widoczne było to okno. Dym zasłaniał wszystko inne, nawet płaskowzgórze, a na tle płomienia purpurowego widać było tylko czarne wybrzeże parowu.
Michalina Fléchard patrzyła zdumiona. Dym jest obłokiem; obłok jest snem; nie wiedziała już, co miała przed sobą. Miałaż uciekać, czy też zostać? Zdawało się jej, że jest prawie po za granicami rzeczywistości.
Powiew wiatru przeleciał i rozdarł zasłonę z dy-
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/422
Ta strona została przepisana.