Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/426

Ta strona została przepisana.

podmuch podsycał ten żar jeszcze. Rzekłbyś, że straszliwy Wilkołak zmienił się cały w wir iskier, żyjąc zabójczem życiem ognia, i że ta potworna dusza stała się pożarem. Piętro z biblioteką było jeszcze nietknięte; wysokość pułapu i grubość murów opóźniały chwilę wdarcia się ognia; ale fatalna owa chwila zbliżała się. Płomienie pierwszego piętra lizały już to drugie piętro, a płomienie trzeciego pieściły także. Dotykał go już straszny pocałunek śmierci. U dołu otchłań wrzącej lawy, u góry sklepienie z żaru. Za pierwszą dziurą w podłodze groziło zawalenie się w gorejącą czeluść; za pierwszą dziurą w suficie zagrzebanie pod żarem. Dzieci nie obudziły się jeszcze: przez draperye z ognia i dymu, zasłaniające kolejno i odsłaniające okna, widać je było w tej grocie ognistej, na tle światłości meteoru, spokojne, pełne wdzięku, nieruchome, jak trzy potworki uśpione w piekle. Tygrysby zapłakał, widząc te róże w tej czeluści, te kolebki w tym grobie.
Matka załamywała ręce.
— Gore! ja wołam gore! czyż wszyscy głusi, że nikt nie przychodzi? Kto mi dzieci me pali, śpieszcie przecież ludzie, co tam jesteście! Szłam i szłam tyle dni i oto, jak zastaję moje dzieci! Ogień! ratujcie! aniołki! pomyśleć, że to są aniołki! Cóż one takiego zrobiły te niewiniątka! mnie rozstrzelano, a ich palą! Któż to robi takie rzeczy! na pomoc! ratujcie moje dzieci! czy nie słyszycie! ulitowalibyście się nad suką! moje dzieci, moje dzieci! ach Jurcia! widzę brzuszek tej pieszczotki! Jasio! Alanek! tak się nazywają. Widzicie przecie, żem ja ich matka! Okropne dzieją się rzeczy. Szłam dnie i noce. Mówiłam nawet tego rana z jedną kobietą. Ratujcie! ratujcie! gore! Cóż to za potwory! To zgroza! Najstarszy niema pięciu lat, malutka niema dwóch. Widzę ich gołe nożyny! Śpią, Najświętsza Panno! ręka niebios oddaje mi je, a ręka piekieł mi je odbiera. I ja szłam tak długo! Moje dzieci, które wykarmiłam własną