Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/428

Ta strona została przepisana.
VI.
Od wrót kamiennych do wrót żelaznych.

Całe wojsko bezsilne wobec ratunku niemożliwego; cztery tysiące ludzi nie mogących uratować trojga dzieci; takie było położenie rzeczy.
Drabiny wistocie nie było; nie przywieziono jeszcze tej, którą wysłano z Javen,é pożar się szerzył, jak rozwarty krater; próbować zagasić go wodą z wyschniętego prawie strumyka w parowie było śmiesznością i mogło znaczyć tyle, co wylanie szklanki wody na wulkan.
Cimourdain, Guéchamp i Radoub spuścili się do parowu; Gauvain wszedł do sali drugiego piętra wieży, gdzie był głaz obracający się w ścianie, tajemne przejście i drzwi żelazne do biblioteki. Tam znajdował się poprzednio lont nasiarkowany, zapalony przez Wilkołaka; ztamtąd też wyszedł pożar.
Gauvain przyprowadził, z sobą dwudziestu saperów. Jeden już tylko był ratunek: wywalić drzwi żelazne. Ale drzwi straszliwie silnie były zamknięte.
Zaczęto rąbać toporami, ale topory się wyszczerbiały.
Jeden z saperów rzekł:
— Stal, jak szkło, pryska na tem żelazie.
Wrota były istotnie z kutego żelaza, z dwóch blach trzycalowych spojonych nitami.
Przyniesiono drągi żelazne i próbowano drzwi podważyć. Drągi się łamały.
— To jakby patyczki — rzekł saper.
Gauvain, posępny, rzekł do siebie:
— Chyba tylko kula wywaliłaby te drzwi; gdyby tylko można było wprowadzić tu armatę.
— I to jeszcze pytanie — zauważył saper.
Nastała chwila pognębienia. Wszystkie te bezsilne ręce opadały. Milczący, zwyciężeni, przerażeni,