Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/432

Ta strona została przepisana.

okien i potrzebę szybkiego działania. Trzy piętra do przebycia. Ani sposób się tam dostać. Radoub zraniony, z rozciętą pałaszem łopatką, z oderwanem uchem, przybiegł oblany krwią i potem, spostrzegł Michalinę Fléchard.
— Patrzcie — rzekł — rozstrzelana! więc zmartwychwstałaś?
— Moje dzieci! — rzekła matka.
— Słusznie — odparł Radoub — nie pora zajmować się gośćmi z tamtego świata.
I począł wdzierać się na most, ale daremnie; wpił paznogcie w kamień, wdrapywał się przez kilka chwil; ale podmurowanie było gładkie, żadnej szczerby, żadnej wypukłości; mur był tak ściśle spojony, jakby nowy i Radoub upadł. Pożar szerzył się straszliwie; w ramach zaczerwienionego okna widziano trzy jasne główki. Radoub wzniósł wtedy pięść ku niebu, jakby szukał kogoś oczami, i rzekł:
— Toż to rządy, dobry Boże!
Matka klęcząc, ściskała filary mostu i wołała:
— Łaski!
Głuche trzeszczenie mieszało się z sykiem płomieni. Szyby w szafach biblioteki pękały i padały z łoskotem. Widocznem było, że belki kruszały. Żadna siła ludzka nic tu nie mogła poradzić. Chwila jeszcze, a wszystko miało runąć. Czekano końca. Słyszano cienkie głosiki, powtarzające:
— Mamo! mamo!
Przerażenie wszystkich pożerało.
Nagle, w oknie sąsiedniem temu, w którem stały dzieci, na purpurowem tle płomienia zjawiła się wysoka postać.
Podniosły się wszystkie głowy, wszyscy utkwili w jeden punkt oczy. Tam w górze był człowiek, był człowiek w bibliotece, był człowiek w czeluści gorejącej. Postać ta odbijała czarno od płomieni, lecz włos miała siwy. Poznano margrabiego Lantenaca.
Zniknął, potem znów się ukazał.