Nigdyby nawet we śnie nie pomyślał, by coś takiego mogło się zdarzyć.
Niespodziewane — to coś niewiadome, co wyniośle igra z człowiekiem, pochwyciło i trzymało Gauvain’a.
Gauvain miał przed sobą niepodobieństwo, które się stałą rzeczywistością, widoczną, wyraźną, nieubłaganą.
Co myślał o tem, on, Gauvain?
Nie chodziło tu o wykręty; trzeba było coś postanowić.
Stawiono mu pytanie; nie mógł przed niem uciec.
Kto je postawił?\
Wypadki.
I nie same tylko wypadki.
Bo gdy wypadki, które są zmienne, postawią nam pytanie, to sprawiedliwość niewzruszona wzywa nas do odpowiedzi.
Po za chmurą, która nam rzuca swój cień, jest gwiazda, rzucająca nam swoje światło.
Jednakowo nie możemy skryć się przed światłem, jak i przed cieniem.
Gauvain poddany był badaniu.
Stawiony był przed kimś.
Przed kimś strasznym.
Przed swem sumieniem.
Gauvain czuł, że wszystko się w nim chwieje. Najniewrzruszeńsze jego postanowienia, najbardziej stanowcze obietnice, zasady najniezłomniejsze, wszystko to się chwiało w głębiach jego woli.
Bywają trzęsienia duszy.
Im więcej rozmyślał nad tem, co widział, tembardziej był wzburzony.
Gauvain, republikanin, mniemał, że konieczność nim włada, i uwiązł w niej rzeczywiście. Teraz wyższa objawiała mu się niezbędność.
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/439
Ta strona została przepisana.