Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/442

Ta strona została przepisana.

I można było powiedzieć: Nie, wojna domowa nie istnieje, barbarzyństwo nie istnieje, nienawiść nie istnieje, występek nie istnieje, ciemności nie istnieją; do rozproszenia tych widm wystarczy ta zorza — dziecięctwo.
Nigdy, w żadnej walce, szatan nie był widoczniejszym, ani Bóg.
Polem tej walki było sumienie.
Sumienie Lantenac’a.
Walka ta zaczynała się teraz, może zawziętsza jeszcze i bardziej stanowcza, w drugiem sumieniu.
W sumieniu Gauvain’a.
Cóżto za pole walki, człowiek!
Oddani jesteśmy w moc tych bogów, tych potworów, tych olbrzymów, naszych myśli.
Straszni ci rycerze tratują częstokroć nogami naszą duszę.
Gauvain rozważał.
Margrabia Lantenac osaczony, blokowany, skazany, wyjęty z pod prawa, naciskany jak dziki zwierz w cyrku, jak gwóźdź w cęgach, zamknięty w swej siedzibie, która stała się jego więzieniem, opasany ze wszech stron murem z żelaza i ognia, zdołał się ztamtąd wydobyć. Dokazał tego cudu, że umknął. Udało mu się to arcydzieło, najtrudniejsze ze wszystkich w takiej wojnie, ucieczka. Posiadł napowrót las, aby się w nim oszańcować, kraj, aby w nim walczyć, pomrokę, aby w niej znikać. Stał się napowrót straszliwym wędrowcem, złowrogim tułaczem, wodzem niewidzialnym, naczelnikiem podziemnych ludzi, władcą puszczy. Gauvain zwyciężył, lecz Lantenac był wolny. Lantenac był teraz bezpieczny, miał przed sobą drogi otwarte, niewyczerpany wybór schronień. Był do niepochwycenia, do nieodszukania, był niedostępny. Lew schwytany w sidła wyszedł z nich cało.
Otóż sam w nie powrócił.
Margrabia Lantenac dobrowolnie, z własnego