Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/443

Ta strona została przepisana.

popędu, z własnego wyboru, opuścił las, ciemności, bezpieczeństwo, wolność, aby stanąć nieustraszenie wśród najgroźniejszego niebezpieczeństwa. Naprzód widział Gauvain, jak się rzucił w pożar z narażeniem na śmierć w płomieniach; powtóre, jak spuszczał ową drabinę, która oddawała go w ręce nieprzyjaciół, która będąc dla innych drabiną ocalenia, dla niego była drabiną zguby.
Dlaczego to zrobił?
Dla ocalenia trojga dzieci.
A teraz co chcą zrobić z tym człowiekiem?
Zgilotynować go.
Tak więc człowiek ten, dla trojga dzieci, ani swoich, ani ze swej rodziny, ani ze swojej kasty; dla trojga malców, biednych, pierwszych lepszych, jakie się nawinęły, znalezionych, nieznanych, obdartych, bosych; ten szlachcic, ten książę, ten starzec, ocalony, oswobodzony, zwycięzca — bo uszedł z takiego osaczenia — zdał wszystko na los, wszystko naraził, podał w wątpliwość wszystko, co przedstawiaj i w tymże samym czasie, gdy oddawał dzieci, przyniósł dumnie swą głowę, i tę głowę, dotąd straszną, teraz szanowną, złożył w ofierze.
Co miano z nią zrobić?
Przyjąć ją.
Margrabia de Lantenac mógł wybierać pomiędzy życiem cudzem a własnem; w tym szczytnym wyborze swoją śmierć przełożył.
I miano zgodzić się na ów wybór.
Miano go zabić.
Jakaż zapłata za bohaterstwo!
Na czyn szlachetny odpowiedzieć czynem dzikim!
Poniżyć tak rewolucyę!
Co za znikczemnienie rzeczypospolitej!
Gdy człowiek, popierający przesądy i niewolę, zmieniony nagle powracał do ludzkości, oni, narzędzia swobód i wyzwolenia, mieliby grzęznąć w woj-