Byłaż to jednak ta sama głowa!
Dotychczas Gauvain widział w Lantenac u tylko dzikiego wojownika, fanatyka monarchii i feodalizmu, mordercę jeńców, zbójcę rozkiełznanego wojną, człowieka krwawego. Człowieka tego nie lękał się; banitę tego byłby skazał; okrutnik ten byłby go znalazł nieubłaganym. I nic prostszego, droga była wytknięta, posępna a łatwa; wszystko było przewidziane: miano zabić tego, który zabija, była to prosta kolej grozy.
Nagle zerwała się ta kolej, nieprzewidziany zwrot odsłaniał nowy widnokręg, nastąpiła przemiana. Niespodziewany jakiś Lantenac stanął na widowni. Bohater wychodził z potwora; więcej niż bohater, człowiek. Więcej niż dusza, serce.
Nie zbójcę to już miał Gauvain przed sobą, ale wybawcę. Gauvain powalony został falą niebiańskiej światłości. Lantenac spiorunował go dobrocią.
I przemieniony Lantenac nie miałby Gauvain’a przemienić? Jakto! ten błysk światła pozostałby bez odbłysku? Człowiek przeszłości miałby iść naprzód, a cofać się człowiek przyszłości? Mąż okrucieństw i przesądów rozwinąłby nagle skrzydła, wzbił się do góry i widział czołgającego się pod sobą w ciemnościach i błocie męża ideału! Gauvain miałby się czołgać po starych, krwawych szlakach, a Lantenac bujać w sferach szczytności?
Nie koniec na tem.
A rodzina?
Ta krew, którą miał przelać, bo pozwolić na jej przelanie na jedno wychodzi co samemu ją przelać, czyliż nie była krwią Gauvain’a? Jego dziad nie żył, ale żył dziad stryjeczny, a tym dziadem stryjecznym był margrabia Lantenac. Czyżby ten z dwojga braci, który legł w grobie, nie powstał, aby zatrzymać nad nim drugiego? Czy nie nakazałby wnukowi szanować odtąd tej korony białych włosów, siostry swej
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/445
Ta strona została przepisana.