pakę, która, w nosząc z kształtu, zawierała jakiś przedmiot trójkątny. Zagasł płomyk, wszystko pogrążyło się w ciemności; Gauvain z nieruchomem wejrzeniem stał zamyślony nad tem, co było w ciemnościach.
Zapalono latarnie, chodzono tu i tam po płaskowzgórzu; ale poruszające się kształty były niewyraźne, a zresztą Gauvain, stojąc na dnie i po drugiej stronie wąwozu, mógł widzieć tylko to, co było na samym brzegu płaskowzgórza.
Słyszał głosy, lecz nie zdołał pochwycić wy razów. Tu i owdzie rozlegały się uderzenia o drzewo. Dolatywał go jakiś chrzęst metaliczny, podobny do szczęku ostrzonej kosy.
Wybiła godzina druga.
Gauvain zwolna, jak człowiek, któryby z chęcią robił dwa kroki naprzód, a trzy wstecz, zwrócił się ku wyłomowi. Za zbliżeniem się jego szyldwach, poznawszy w półcieniu płaszcz i obszyty galonem kaptur dowódcy, sprezentował broń. Gauvain wszedł do parterowej sali, zamienionej na odwach. U sklepienia wisiała lampa. Rzucała światło o tyle, że można było przejść salę, nie następując na żołnierzy należących do straży, leżących na podłodze, na słomie, i po większej części uśpionych.
Leżeli tam, gdzie przed kilkoma godzinami walczyli; rozrzucone pod nimi w kawałkach żelaza i ołowiu kule niewymiecione, przeszkadzały im trochę do snu; ale znużeni byli i odpoczywali. Straszne to było miejsce, ta sala; w niej to atakowano; ryczano tam, wyto, zgrzytano zębami, uderzano, zabijano, konano. Wielu z ich grona padło trupem na tych kamieniach, na których leżeli uśpieni; ta słoma, która służyła im za posłanie, poiła się krwią ich towarzyszów. Teraz wszystko skończone, krew płynąć przestała, otarto pałasze, umarli nie żyli, a oni spali spokojnie. Taką jest wojna. A potem, jutro, wszyscy tak samo będą spali.
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/453
Ta strona została przepisana.