Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/465

Ta strona została przepisana.

Żandarmi odsunęli rygle, otworzyli więzienie i weszli tam.
Cimourdain podniósł głowę, założył ręce na piersi, spojrzał na drzwi i zawołał:
— Przyprowadźcie więźnia.
Pod kolistą futryną drzwi otwartych ukazał się człowiek pośród dwóch żandarmów.
Był to Gauvain.
Cimourdain zadrżał.
— Gauvain! — krzyknął.
I dodał:
— Żądam, żeby przyprowadzono więźnia.
— Ja jestem więźniem — rzekł Gauvain.
— Ty?
— Ja.
— A Lantenac?
— Wolny!
— Wolny?
— Tak.
— Uciekł?
— Uciekł.
Cimourdain wyjąkał drżącym głosem:
— A... prawda! Ten zamek jest jego własnością; wszystkie wyjścia są mu znane, więzienie zapewne ma jakie tajne wyjście; powinienem był o tem pomyśleć, widać znalazł sposób ucieczki i nie potrzebował niczyjej pomocy.
— Owszem, pomożono mu — rzekł Gauvain.
— Do ucieczki? — Tak, do ucieczki.
— Kto mu pomógł?
— Ja.
— Ty!
— Ja.
— Chyba ci się śni!
— Wszedłem do więzienia i byłem sam z jeńcem. Zdjąłem z siebie płaszcz, włożyłem mu go na ramiona, zasłoniłem twarz jego kapturem i wyszedł