Gauvain odpowiedział:
— Gauvain.
— Kto jesteście?
— Jestem naczelnym dowódcą kolumny ekspedycyjnej Wybrzeży Północnych.
— Czy jesteście krewnym lub powinowatym zbiegłego człowieka?
— Jestem jego wnukiem stryjecznym.
— Czy wiadomy wam dekret Konwencyi?
— Widzę jego afisz na tym stole.
— Co pan powiesz o tym dekrecie?
— Że sam jestem na nim podpisany, że rozkazałem go wykonać i że to ja kazałem wydrukować ten afisz, u spodu którego jest moje nazwisko.
— Wybierzcie sobie obrońcę.
— Będę się sam bronił.
— Daję wam głos.
Cimourdain odzyskał dawną obojętność. Tylko, że ta obojętność podobniejszą była do spokoju martwej skały niż do spokojności człowieka.
Gauvain milczał przez chwilę, jakby zbierał myśli.
Cimourdain znów się odezwał:
— Co powiecie na swoją obronę?
Gauvain zwolna podniósł głowę, nie spojrzał na nikogo i odpowiedział:
— To powiem: jedna rzecz przeszkodziła mi widzieć drugą, jeden czyn dobry, widziany zblizka, zasłonił mi sto czynów zbrodniczych; z jednej strony starzec, z drugiej dzieci — wszystko to stanęło między mną i moją powinnością. I zapomniałem o wioskach spalonych, o spustoszonych polach, o jeńcach wymordowanych, o pobitych rannych, i o kobietach rozstrzelanych; zapomniałem o Francyi wydanej Anglikom i wypuściłem na wolność zabójcę ojczyzny. Jestem winowajcą. Tak mówiąc, zdaję się mówić przeciw sobie; ale tak nie jest. Mówię w swojej obronie. Gdy winowajca uznaje swoją winę, już
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/467
Ta strona została przepisana.