naszego dowódcę! Nic z tego, Ludwisiu. bajcie mi mojego dowódcę! Potrzeba mi mojego dowódcy! Kocham go dziś bardziej jeszcze niż wczoraj. Wysyłać go pod gilotynę — ależ śmiech człeka bierze! Nie; my tego nie chcemy. Skończyłem. Mówcie sobie, co chcecie, ja z góry powiadam, że to być nie może.
I Radoub usiadł. Rana jego się otworzyła. Struga krwi, sącząc się z pod bandaża, spływała za uchem wzdłuż szyi.
Cimourdain obrócił się ku Radoubowi.
— Czy głosujecie za uwolnieniem oskarżonego?
— Głosuję za tem — rzekł Radoub — żeby go zrobiono generałem.
— Pytam was, za czem głosujecie?
— Głosuję za tem, żeby go zrobiono najpierwszym dostojnikiem rzeczypospolitej.
— Sierżancie Radoub, czy głosujesz za tem, żeby komendant Gauvain był uwolniony łub nie?
— Głosuję za tem, żeby mi ucięto głowę na jego miejscu.
— Uwolnienie — rzekł Cimourdain. — Pisarzu, piszcie.
Pisarz napisał: „Sierżant Radoub: uwolnienie.“
Potem pisarz dodał:
— Jeden głos za śmiercią. Jeden głos za uwolnieniem. Podzielone głosy.
Kolej głosowania przyszła na Cimourdain’a.
Wstał. Zdjął kapelusz i położył go na stole.
Nie był już ani blady, ani siny. Jego twarz miała barwę ziemi.
Gdyby wszyscy obecni w sali leżeli w trumnach całunami okryci, milczenie nie byłoby głębsze.
Cimourdain rzekł głosem poważnym, powolnym a silnym:
— Oskarżony Gauvain’ie, sprawa jest wysłuchana. W imieniu Rzeczypospolitej, sąd wojenny, większością dwóch głosów przeciw jednemu...
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/471
Ta strona została przepisana.