Cimourdaina; przycisnął on, jak to niekiedy czynią dzieci, dwie swoje pięści do oczu i przez chwilę był nieruchomy. Potem ukląkł, delikatnie podniósł rękę Gauvaina i przycisnął do niej swoje usta.
Gauvain poruszył się i otworzył oczy z półsennem zdziwieniem nagłego obudzenia. Latarka słabo oświetlała więzienie. Gauvain poznał Cimourdaina.
— A! — rzekł — to ty, mój mistrzu.
I dodał:
— Śniło mi się, że śmierć całowała mnie w rękę.
Cimourdain drgnął gwałtownie, jak się to nam niekiedy zdarza, gdy nagle napłyną fale myśli do głowy; czasami te fale piętrzą się tak wysoko i tak burzliwie, iż zdaje się, że zatopią duszę. Z głębi serca Cimourdaina nic wyjść nie mogło. Zaledwie zdołał powiedzieć: Gauvainie!
I obadwaj spojrzeli na siebie; Cimourdain oczyma pełnemi płomieni palących łzy, a Gauvain z najsłodszym uśmiechem.
Gauvain wsparł się na łokciu i rzekł:
— Ta blizna na twojej twarzy — to cięcie pałasza, któreś otrzymał za mnie. Wczoraj jeszcze wśród walki byłeś przy mnie i z mojego powodu. Gdyby Opatrzność nie sprowadziła cię do mojej kolebki, gdzież byłbym dzisiaj? — w ciemnościach. Urodziłem się skrępowany Przesądy są więzami, tyś zerwał ze mnie te powijaki, pozwoliłeś mi wzrastać swobodnie i z tego, co było już mumią, uczyniłeś znów żywe i zdrowe dziecię. W prawdopodobnego niedołęgę tchnąłeś sumienie. Gdyby nie ty, urósłbym, nie przestając być karłem duchowym. Dzięki tobie, mam poczucie swych powinności. Byłem tylko wielkim panem, a tyś zrobił ze mnie obywatela i nietylko obywatela, ale człowieka myślącego; jako człowieka uzdolniłeś mnie do życia ziemskiego, a jako duszę do niebieskiego żywota. Dałeś mi klucz prawdy do oryentowania się w rzeczywistościach tego padołu
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/475
Ta strona została przepisana.