Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/477

Ta strona została przepisana.

— O mój mistrzu, powiedz mi, w tem, coś mówił przed chwilą, gdzie pomieścisz poświęcenie, ofiarę, zaparcie się, siebie i ten wspaniały splot życzliwości, miłością zwany? Dobrze jest stawić wszystko w równowadze, lepiej jednak ułożyć wszystko w harmonię. Ponad szalą jest lira. Wasza rzeczpospolita waży, mierzy i reguluje człowieka; moja zaś unosi go w błękity; jest to taka sama różnica, jak między twierdzeniem matematycznem a orłem.
— Gubisz się w obłokach.
— A ty w rachunku.
— W twojej harmonii są marzenia.
— Są także w twojej algebrze.
— Chciałbym, żeby człowieka kształcił matematyk Euklides.
— A ja — odrzekł Gauvain — żeby go kształcił poeta Homer.
Cimourdain spojrzał z surowym uśmiechem na Gauvaina, jakby chciał wstrzymać polot tej duszy.
— To poezya. Nie dowierzaj poetom.
— O, znam to słówko. Nie dowierzaj natchnieniu, nie dowierzaj promieniom, nie dowierzaj zapachom, nie dowierzaj kwiatom, nie dowierzaj gwiazdom.
— Wszystko to jeść nie daje.
— A zkąd wiesz o tem? Myśl jest także pożywieniem. Myśleć, jest to jeść.
— Porzućmy abstrakcye. Rzeczpospolita jest oczywistością, jak dwa razy dwa cztery. Gdym dał każdemu, co mu się należy...
— Pozostaje ci jeszcze dać każdemu to, czego mu się nie należy.
— Co przez to rozumiesz?
— Rozumiem niezmierne wzajemne ustępstwo, które każdy winien jest wszystkim i które wszyscy winni są każdemu, a co jest calem życiem społecznem.
— Za obrębem ścisłego prawa nic niema.
— Przeciwnie, jest wszystko.