Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/479

Ta strona została przepisana.

jest ocean? ogromną siłą straconą. Jakże głupią jest ziemia. Żeby też nie używać oceanu!
— Znów marzysz.
— Przeciwnie, mówię o rzeczywistości.
I po chwili Gauvain dodał:
— A kobieta? Co z niej uczynicie?
Cimourdain odpowiedział:
— To, czem jest. Sługę mężczyzny.
— Tak, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Że i mężczyzna będzie sługą kobiery.
— Co ci się roi — zawołał Cimourdain — mężczyzna sługą! nigdy. Mężczyzna jest panem. Przyjmuj? jedno tylko królestwo: domowego ogniska. Mężczyzna jest królem u siebie w domu.
— Zapewne, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Że i kobieta będzie tam królową.
— To jest chcesz dla mężczyzny i kobiety...
— Równości.
— Równości! Jak możesz o tem myśleć? Dwie te istoty są różne.
— Powiedziałem równości. Nie powiedziałem tożsamości.
Nastała chwila milczenia, niby pewien rozejm między tymi dwoma duchami, wymieniającymi błyskawice. Cimourdain je przerwał:
— A dziecię! Komu je dasz?
— Najprzód ojcu, który je płodzi, potem matce, która je rodzi, potem nauczycielowi, który je wychowuje, potem społeczności, która je hartuje, potem ojczyźnie, która jest wielką matką i wreszcie ludzkości, która jest najwyższą rodzicielką.
— Nie mówisz o Bogu.
— Każdy z tych stopni: ojciec, matka, nauczyciel, społeczność, ojczyzna i ludzkość, są szczeblami drabiny sięgającej do Boga.
Cimourdain milczał, Gauvain mówił dalej: