Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/481

Ta strona została przepisana.

nym; Bóg, dając życie, zaciąga dług; prawo — to zapłata wrodzona; zapłata — to prawo nabyte.
Gauvain mówił w proroczem skupieniu ducha. Cimourdain słuchał. Role były zmienione i teraz się zdawało, że uczeń jest mistrzem.
Cimourdain mruknął:
— Za prędko idziesz.
— Bo może mi jest pilno — rzekł z uśmiechem Gauvain.
I dodał:
— O, mój mistrzu, powiem ci różnicę między naszemi dwiema utopiami. Ty chcesz koszar przymusowych, ja chcę szkoły. Ty marzysz o człowieku-żołnierzu, ja marzę o człowieku-obywatelu. Ty chcesz, żeby był strasznym, ja chcę, żeby był myślącym. Ty zakładasz rzeczpospolitę mieczów, ja zakładam...
I poprawił się:
— Ja założyłbym rzeczpospolitę duchów.
Cimourdain spojrzał na podłogę więzienia i rzekł:
— A tymczasem czego chcesz?
— Tego, co jest.
— Więc rozgrzeszasz chwilę obecną?
— Rozgrzeszam.
— Dlaczego?
— Gdyż to burza. Burza zawsze wie, co robi. Zdruzgocze piorunem kilka dębów, ale ileż lasów orzeźwi! Cywilizacya była dotknięta zarazą, dziś wielka nawałnica uwalnia ją od tej plagi Wprawdzie burza niedość przebiera w swoich ofiarach. Czy może jednak robić inaczej? Ciężka to dla niej praca, to wymiatanie! Wobec okropności zaraźliwych wyziewów pojmuję wściekłość wyjących wichrów.
Gauvain mówił dalej:
— Zresztą, co mnie obchodzi burza, jeśli mam busolę, i co mnie obchodzą wypadki, jeśli mam sumienie?