Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/486

Ta strona została przepisana.

kratkami nowych gwałtów. Dzień wczorajszy drżał wobec dnia dzisiejszego.
Natura jest nielitościwą; nie chce ukryć swoich kwiatów, swych dźwięków, swoich woni i swych promieni wobec obrzydliwości ludzkiej; gnębi człowieka przeciwieństwem między pięknością boską a społeczną brzydotą i nie daruje mu ani skrzydeł motyla, ani śpiewu ptasząt. Pośród mordów, zemst i barbarzyństw swoich człowiek musi wytrzymać spojrzenie rzeczy świętych; daremnie chciałby uniknąć niezmiernego wyrzutu łagodności powszechnej i nieubłaganej pogody błękitów. Potworność praw ludzkich w całej swej szpetnej nagości ukazać się musi pośród lśniącego wiekuistego przepychu. Człowiek burzy i druzgocze, człowiek niweczy, człowiek zabija; ale lato pozostaje latem, lilia lilią, a gwiazda gwiazdą.
Tego poranku wschodzące na pogodnem niebie słońce roztaczało przepych czarowniejszy niż kiedykolwiek. Ciepły wietrzyk poruszał krzaki, wyziewy poranne rozkosznie czołgały się po gałązkach, las Fougères, przenikniony wskroś oddechem źródeł, dymił się o świcie jak olbrzymia kadzielnica, pełna wonnych tumanów. Błękit niebieskiego stropu, białość obłoków, jasna przezroczystość wód, cienista zieloność, ta harmonijna gama, która od koloru beryla przechodzi do barwy szmaragdu; braterskie gromadki drzew, kobierce ziół, głębokie równiny — wszystko miało ową czystość, co jest wiekuistą przestrogą, jaką natura daje człowiekowi. Pośród tego wszystkiego rozpierał się ohydny bezwstyd ludzki; pośród tego wszystkiego sterczały: warownia i rusztowanie, wojna i sromotna kara, dwie postacie krwawego wieku i krwawej chwili, puchacz nocy przeszłości i nietoperz przedświtów przyszłości. Wobec przyrody kwitnącej, wonnej, kochającej i czarownej, wspaniale jaśniejące niebo zalewało blaskami jutrzenki wieżę Tourgue i gilotynę, i zdawało się mówić do ludzi: Patrzcie, co ja czynię, a co wy czynicie.