Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/54

Ta strona została przepisana.

— Nigdy.
— E! wstąpi na tron; pomogą mu jego zbrodnie...
— Ale mu zaszkodzą jego zdrożności — rzekł Boisberthelot.
Nastało znów milczenie. Boisberthelot odezwał się po chwili:
— A jednak chciał się pogodzić i przyszedł zobaczyć się z królem. Byłem tam, w Wersalu, gdy mu naplwano w oczy i wyrzucono go z zamku.
— Z wielkich schodów?
— Tak.
— Dobrze zrobiono.
— Przezwaliśmy go Burbonem Plugawym.
— Łysy jest, owrzodzony i królobójca; co za ohyda!
I Vieuville dodał:
— Co do mnie, byłem z nim w Quessant.
— Na okręcie „Świętego Ducha?“
— Tak.
— Gdyby był zastosował się do sygnału, który mu dał admirał Orvilliers, byłby nie przepuścił Anglików.
— Z pewnością.
— A czy prawda, że się schował na dno okrętu?
— Nieprawda; ale tak mówią.
I Vieuville rośmiał się głośno.
Boisberthelot odezwał się znów:
— Bieda, że mamy niedołęgów. Ten naprzykład Boulainvilliers, o którym mówiłeś, kawalerze, jest mi dobrze znany, widziałem go zblizka. W początkach chłopi uzbrojeni byli dzidami; on zaraz wbił sobie w głowę, że da się z nich utworzyć wojsko liniowe, zbrojne w dzidy i w kosy. I uczył ich musztry odpowiedniej i przemawiał do nich starym językiem wojskowym i uwziął się wysztyftować pułk wojska regularnego z tych złodziejów leśnych.