Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/55

Ta strona została przepisana.

I wistocie utworzył kompanie regularne, których sierżanci co wieczór otrzymywali hasła i powtarzali je do ucha jedni drugim aż do ostatniego. Dziwak ten zdegradował jednego oficera za to, że nie wstał i nie zdjął kapelusza, żeby usłyszeć hasło z ust sierżanta. Możesz sobie wyobrazić, kawalerze, jak mu się powodziło... Bałwan ten nie rozumiał, że chłopi chcą, aby się z nimi obchodzono po chłopsku, i że z gburów leśnych nie zrobisz żołnierzy koszarowych. Tak jest, znałem tego poczciwca Boulainvilliers.
Kapitan i porucznik szli kilka kroków, milcząc.
Potem znów zawiązali rozmowę.
— Ale, ale; czy prawda, że Dampierre poległ?
— Tak, kapitanie.
— Gdzie?
— W obozie Pamars, od kuli armatniej.
Boisberthelot westchnął.
— Hrabia Dampierre! Jeszcze jeden z naszych, który do nich przeszedł!
— Szczęśliwej podróży! — rzekł Vieuville.
— A księżniczki krwi, gdzie one są?
— W Tryeście.
— Ciągle?
— Ciągle.
I Vieuville zawołał:
— Ach, ta rzeczpospolita! Ileż-to przewrotów z powodu drobnostki! I pomyśleć, że rewolucya wybuchnęła z przyczyny niedoboru kilku milionów!
— Nie dowierzaj, kawalerze, pozornie błahym przyczynom — rzekł Boisberthelot.
— Źle się dzieje — mówił Vieuville.
— Wistocie, La Rouarie nie żyje, Du Dresday jest niedołęgą. Co za przywódcy wszyscy owi biskupi, ów Coucy, biskup z Roszeli, ów Beaupoil Saint-Aulaire, biskup z Poitiers, ów Marcy, biskup z Luçon.