Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Tak.
— Jako dowódcy?
— Tak.
— Powiedziałbym, że i on jest dobrym oficerem tylko w otwartem polu i w walnej bitwie. W lasach i krzakach trzeba innego wodza. Krzaki zna tylko chłop.
— A więc poprzestań na generale Stofflet i na generale Cathelineau.
Vieuville marzy! przez chwilę i rzekł:
— Trzeba księcia, księcia francuskiego, księcia krwi. Trzeba prawdziwego księcia.
— Po co?
— Dla wrażenia. Zaimponowałoby to głupowatemu chłopstwu.
— Kochany kawalerze, książęta nie chcą się narażać i nie przyjdą.
— Ha, to się bez nich obejdziemy.
Boisberthelot machinalnie podniósł rękę i przycisnął ją do czoła, jakby chciał z niego myśl wydobyć.
I rzekł:
— Sprobujmyż więc generała, którego wieziemy.
— O, to szlachcic całą gębą.
— I sądzisz, że podoła swemu zadaniu?
— Czemu nie? Byle był dobrym — rzekł Vieuville.
— To jest srogim? — wtrącił Boisberthelot.
Hrabia i kawaler spojrzeli sobie w oczy.
— Panie Boisberthelot, wyjąłeś mi z ust ten wyraz. Tak, srogim. Tego właśnie nam potrzeba. Wojna ta jest bez miłosierdzia. Powodzenie i zwycięztwo po stronie chciwych krwi i okrutnych. Tak jest; trzeba nam generała, któryby był nieubłaganym. W Anjou i Poiton nasi dowódcy grają rolę wspaniałomyślnych; przesadzają się w szlachetności i łaskawości; to też nic im się nie wiedzie. W Marais