Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/65

Ta strona została przepisana.

działania. Był to jakiś olbrzymi owad z żelaza, co miał lub zdawał się mieć wolę szatana. Czasami ta olbrzymia szarańcza, skacząc, uderzała o nizki pułap bateryi, potem spadała na cztery koła, jak tygrys na cztery łapy i znów biegła na człowieka. On, zwinny, chyży, zręczny wywijał się jak wąż pod temi ruchami piorunu. Unikał spotkań; ale ciosy, których uniknął, padały na okręt i szerzyły ruinę.
Jeden koniec zerwanego łańcucha pozostał przyczepiony do armaty. Ten łańcuch nie wiadomo jakim sposobem zaplątał się w szrubę celową u działa. Jeden jego koniec przyczepiony był do lawety, drugi, swobodny, szalenie kołował przy armacie, przesadzając wszystkie jej podskoki. Szruba trzymała go jakby w zwartej ręce, i łańcuch ten, do ciosów taranu dodając uderzenia batoga, tworzył dokoła armaty wir okropny, niby smaganie żelaznego bicza ujętego w pięść śpiżową. Łańcuch ten wikłał i utrudniał walkę.
A jednak człowiek walczył. Czasami nawet człowiek pierwszy uderzał na armatę i czołgał się wzdłuż pomostu, wciąż trzymając w rękach lewar i stryczek; armata zaś zdawała się pojmować jego ruchy i, jakby odgadując zasadzkę, uciekała. Człowiek, potężny odwagą, ścigał ją dalej.
Takie atoli rzeczy nie mogą trwać długo. Nagle zdało się, że armata mówi do siebie; Dość tego! trzeba raz skończyć! — i zatrzymała się. Każdy uczuł, że rozwiązanie się zbliża. Armata, jakby niepewna, zdawała się przez chwilę pogrążać w srogiem rozmyślaniu, a może i rzeczywiście zastanawiała się, bo dla wszystkich była to istota żywa. Nagle — rzuciła się na kanoniera. Ten usunął się zręcznie, przepuścił ją i śmiejąc się zawołał: „Popraw się!“ Armata, jakby do wściekłości przywiedziona, zdruzgotała działo na lewym boku okrętu; potem, pochwycona znów niewidzialną procą, która ją trzymała, rzuciła się z prawego boku okrętu na człowieka, lecz ten znów jej uni-