Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/70

Ta strona została przepisana.
VII.
Kto puszcza się na morze, ten stawia na loteryę.

Ale co miało stać się z korwetą?
Chmury, które przez całą noc mieszały się z falami, w końcu tak już opadły, że nie było widać horyzontu i całe morze zdawało się jakby pokryte płaszczem. Nic, oprócz mgły. Położenie zawsze niebezpieczne, nawet dla statku silnego.
Do mgły przyłączyło się rozkołysanie fali.
Nie stracono napróżno czasu; ulżono korwecie, rzucając do morza wszystko, co dało się uprzątnąć po zrządzonem przez armatę spustoszeniu: działa zdemontowane, pogruchotane ich łoża, bale poskręcane i rozwiedzionej sztuki żelaza i drzewa potrzaskane; pootwierano strzelnice i spuszczono po deskach do wody trupy i szczątki ludzkie, owinięte w płachty.
Żegluga zaczynała być trudną.
Gacquoil stał zamyślony przy rudlu.
Nadrabiać miną w kłopocie, to zwyczaj starszyzny okrętowej.
Vieuville, który zachowywał wesołe usposobienie w niebezpieczeństwach, zbliżywszy się do niego, rzekł:
— No, sterniku, huragan pudluje. Chce kichnąć, a nie może. Nie zrobi nam szkody. Będziemy mieli tylko wiatr i kwita.
Gacquoil odpowiedział poważnie:
— Kto ma wiatr, ma i falę.
Vieuville poczuł, że wypada wrócić do tonu poważnego.
— Gdzież jesteśmy, sterniku? — zapytał.
Sternik odpowiedział:
— Jesteśmy na woli Bożej.
Sternik jest panem; trzeba mu zawsze pozwolić robić, a często i mówić, co zechce.