Z korwety pozostał już prawie kadłub.
W świetle rozproszonem a bladem, w czarności chmur, w drganiach bezładnych firmametu, w tajemniczem marszczeniu się fali, grobowa spoczywała uroczystość. Prócz wiatru, dmącego złowrogo, wszystko milczało. Katastrofa wyłaniała się majestatycznie z otchłani.
Hrabia Boisberthelot wydał półgłosem rozkazy Vieuvillowi, który zszedł do bateryi; potem kapitan, wziąwszy lunetę, stanął na tyle statku przy sterniku.
Wszelkie usiłowania Gacquoila zmierzały do utrzymania korwety pionowo na falach, gdyż wzięta z boku, przez wiatr i morze, byłaby się niezawodnie przechyliła.
— Sterniku — rzekł kapitan — gdzie jesteśmy?
— Przy Minquierach.
— Z której strony?
— Ze złej.
— Jakie dno?
— Ostro-skaliste.
— Czy można się tam podsunąć?
— Można zawsze umrzeć — rzekł sternik.
Kapitan skierował lunetę ku zachodowi i badał Minquiery; potem zwrócił ją na zachód i przypatrywał się okrętom.
Sternik mówił dalej, jakby sam do siebie:
— Minquiery. To służy za miejsce spoczynku mewie-chichotce, gdy wraca z Holandyi, i wielkiej mewie czarnogrzbietnej.
Tymczasem kapitan policzył żagle.
Było tam rzeczywiście osiem statków, rozstawionych w szyku prawidłowym, których profile sterczały
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/73
Ta strona została przepisana.
VIII.
9 = 380