Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/78

Ta strona została przepisana.

glądala, jak dzik osaczony przez psiarnię; milczy, ale wyszczerza zęby.
Zdawałoby się, jakby obie strony zrozumiały się wzajemnie.
Kanonierzy „Claymory “ stali przy swoich armatach.
Boisberthelot rzekł do Vieuvilla:
— Radbym pierwszy dać ognia.
— Upodobanie zalotnicy — odpowiedział Vieuville.


IX.
Ktoś uchodzi.

Podróżny, nie schodząc z pokładu, przypatrywał się wszystkiemu obojętnie.
Boisberthelot zbliżył się do niego.
— Panie — rzekł — już wszystko gotowe. Uczepiliśmy się naszego grobu i już się go nie puścimy. Jesteśmy więźniami eskadry i skał. Nie mamy nic innego do wyboru, jak poddać się nieprzyjacielowi lub rozbić się o skały. Jedyny ratunek nasz: umrzeć. Walka lepsza jest od rozbicia. Wolę być skartaczowanym niż utonąć; w kwestyi śmierci, przekładam ogień nad wodę. Lecz umrzeć, to dobre dla takich jak my, ale nie dla ciebie, panie. Jesteś wybrańcem książąt; posłannictwo masz wielkie: kierunek wojną w Wandei. Gdy ciebie nie stanie, zginąć może monarchia; więc ty żyć powinieneś. Nasz honor każe nam tu pozostać, twój nakazuje ci ujść ztąd. Opuść, generale, ten statek. Dam ci łódź i człowieka. Przemknąć się do brzegu nie jest niepodobieństwem. Nie rozwidniło się jeszcze, bałwany wysokie, morze ciemne, ujdziesz. Bywają wypadki, że uciec, jest to zwyciężyć.