Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/81

Ta strona została przepisana.

— Niech żyje król! — krzyknęła osada.
Wówczas usłyszano z głębi horyzontu inny Okrzyk, niezmierny, daleki, zmącony, a jednak wyraźny:
— Niech żyje rzeczpospolita!
I łoskot podobny do łoskotu trzystu piorunów zahuczał nad głębiną oceanu.
Zaczęła się walka.
Morze pokryło się dymem i ogniem, Fale obrzucone zostały ze wszystkich stron bryzgami piany, wytworzonej wpadaniem kul do wody.
„Claymore“ plunęła na ośm statków płomieniem. Jednocześnie cała eskadra, uszykowana w półksiężyc koło „Claymory,“ dała ognia ze wszystkich bateryj. Widnokrąg zapłonął. Rzekłbyś, że wulkan wystąpił z morza. Wiatr szamotał tą ogromną purpurą walki, w której statki ukazywały się i znikały jak widma. Na pierwszym planie, rysował się na tle czerwonem czarny szkielet korwety.
U szczytu wielkiego masżtu powiewał liliowy pawilon.
Dwaj ludzie, znajdujący się w łódce, milczeli.
Trójkątna mielizna Minquierów, rodzaj trójkątnego lądu podmorskiego, obszerniejszą jest niż cała wyspa Jersey; pokrywa ją morze. Najwynioślejszy jej punkt stanowi płaskowzgórze, wystające z wody nawet w czasie przypływów najwyższych; na północo-wschód od niego sterczy w prostym rzędzie sześć skał potężnych, wyglądających jak wielki mur, tu i owdzie wyszczerbiony. Przesmykiem między płaskowzgórzem i sześciu skalami przedrzeć się może tylko łódź, zanurzająca się bardzo mało. Za tym przesmykiem jest pełne morze.
Majtek, który podjął się ocalenia łodzi, wprowadził ją w przesmyk. Tym sposobem stawił Minquiery pomiędzy walką a łódką. Płynął zręcznie po wązkim kanale, unikając raf z prawej i lewej strony; skały zasłaniały teraz bitwę. Jasność horyzontu