Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/82

Ta strona została przepisana.

i wściekły łoskot kanonady zaczynały się zmniejszać z powodu wzrastającej odległości; lecz nieprzerwany huk dział dowodził, że korweta trzymała się dzielnie i postanowiła wyczerpać do ostatniego wszystkie swe sto siedmdziesiąt nabojów na armatę. Po niedługim czasie łódź znalazła się na pełnem morzu, po za skałami, po za bitwą, po za doniosłością strzałów.
Powoli zarysy morza stawały się coraz mniej posępne; świetlane smugi, zalewane naglą pomroką, rozszerzały się; płaty piany łamały się na jasne bryzgi; po wierzchu fal migotały białe połyski. Dniało.
Łódce nie groził już nieprzyjaciel; lecz najtrudniejsze pozostało jeszcze do zrobienia. Ocaloną została od kul, lecz nie od rozbicia. Na wzburzonem morzu drobna łupina, bez pokładu, bez żagli, bez masztu, bez busoli, nie mająca wobec oceanu i burzy innej pomocy prócz wiosła — pyłek na łasce ogromów.
Wówczas wśród tej niezmierzoności, tej pustyni, człowiek stojący na przodzie łódki, podniósłszy twarz blado oświetloną blaskiem jutrzenki, utkwił wzrok w człowieku znajdującym się na tyle i rzekł:
— Jestem bratem tego, któregoś kazał rozstrzelać.