Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/114

Ta strona została przepisana.
— 106 —

trzej, a za nimi Magdalena, weszli do galeryi, udając się z powrotem do sztolni Dochart. Uszli pierwszą milę bez żadnego wypadku. Henryk szedł naprzód, unosząc lampę ponad swoją głową. Trzymał się uważnie głównej galeryi, nie zagłębiając się w wązkie tunele, rozchodzące się na prawo i lewo. Zdawało się zatem, że powrót powinienby się odbyć tak łatwo, jak i przybycie, gdy nagle powstała pewna komplikacya, zmieniająca bardzo po­łożenie poszukiwaczy.
W istocie, gdy Henryk podnosił swoją lam­pę, nastąpił silny podmuch powietrza, jakby uderzenie skrzydeł niewidzialnych. Lampa, uderzona z ukosa, wypadła z rąk Henryka i rozbiła się na twardym gruncie galeryi. Ja­mes Starr i jego towarzysze znaleźli się na­gle pogrążeni w zupełnej ciemności. Lampa, z której olej się wylał, nie mogła dłużej służyć.
— Cóż to Henryku — zawołał Szymon — czy chcesz, żebyśmy karki połamali przy po­wrocie na folwark?
Henryk milczał, zastanawiając się nad tym ostatnim wypadkiem, upatrywał w nim znowu dłoń tajemniczej istoty. Czyżby w tych głę­biach istniał nieprzyjaciel, którego niepojęty antagonizm mógł kiedyś stworzyć poważne trudności? Któż miał interes bronienia nowego