Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/252

Ta strona została przepisana.
— 244 —

rykowi wszystkich wiadomości, jakie miał o Silfax’ie.
Sytuacya się wyjaśniła. Silfax był tą istotą tajemniczą, której tak długo poszukiwano w głębiach Nowej Aberfoyle.
— A więc znaliście go, Szymonie? — zapytał inżynier.
— Znałem, znałem — odparł nadsztygar. — Człowiek z harfangiem! Już wówczas był starym. Musiał mieć ze dwadzieścia lat więcej odemnie. Miał coś dzikiego w sobie, z nikim się nie zadawał, nie bał się ani wody ani ognia. Z własnej woli wybrał sobie rzemiosło pokutnika. Niebezpieczeństwo, jakie mu bezustannie groziło, pomieszało mu widocznie zmysły. Mówiono, że jest złym, był waryatem może. Siłę miał nadzwyczajną. Znał kopalnię, jak żaden z nas, lepiej odemnie nawet. Mówiono, że ma pieniądze. Zapomniałem o nim, a raczej sądziłem, że już dawno nie żyje.
— Ale — zapytał James Starr — cóż znaczą te słowa: »Wykradłeś mi ostatnią żyłę węgla z naszych starych kopalni!«
— Otóż to — odrzekł Szymon Ford. — Oddawna mając pomieszane zmysły, uważał kopalnię za swoją własność. W miarę jak węgla ubywało w sztolni Dochart, stawał się coraz bardziej ponurym. Zdawać by się mogło, że mu wyrywano wnętrzności za każdym