Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/256

Ta strona została przepisana.
— 248 —

wiedzieć szczegółów dotyczących dziecka nie­znanego, któreście przyjęli, gdy je Henryk na swoje nieszczęście wydobył z otchłani.
— Nello! — zawołał Henryk.
— Daj jej mówić, Henryku — rzekł in­żynier.
— Jestem prawnuczką starego Silfaxa — mówiła dalej Nella. — Nie znałam nigdy matki i poznałam ją dopiero tutaj — dodała zwracając się do Magdaleny.
— Niechaj ten dzień będzie błogosławio­nym, córko moja! — odrzekła stara Szkotka.
— Nie znałam i ojca, dopókim Szymona Ford nie poznała, nie miałam przyjaciela, do­ póki dłoń Henryka mojej nie dotknęła! Samotna żyłam przez lat piętnaście w najgłębszych zakątkach kopalni. Widywałam zaledwie od czasu do czasu tego starca, mego pradziada. Gdy zniknął z Aberfoyle, zamknął się w tych ciemnych pieczarach, które sam jeden znał na świecie. Był wtedy dobrym dla mnie, ale się go zawsze bałam. Żywił mnie tem, co przynosił ze świata; przypominam sobie w mo­ich dziecinnych latach kozę, która mnie ży­wiła i której stratę opłakiwałam gorzko. Dziad mój, widząc mnie tak zmartwioną, przyniósł mi inne zwierzątko — pieska. Na nieszczęście piesek był wesoły, skakał wkoło mnie i szcze­kał. Dziadek nie znosił wesołości, nienawidził