Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/268

Ta strona została przepisana.
— 260 —

Nella nie zdążyła odpowiedzieć, gdy nagle krzyk i hałas ozwały się na zewnątrz.
Jedna z tych ogromnych skał otaczających brzegi jeziora Malcolm, na sto kroków od ka­plicy, rozpadła się nagle, bez huku, tak, jakby jej upadek przygotowany był wcześniej.
Poniżej wody jeziora wpadły z hukiem w głęboką otchłań, o której istnieniu nikt do­tąd nie wiedział.
Naraz wśród skał zapadłych, ukazała się łódka, którą silna dłoń popchnęła na po­wierzchnię jeziora.
Na tej łódce stał starzec, w płaszczu z ciemnym kapturem, z włosami najeżonemi, z długą białą brodą, spadającą mu na piersi.
Trzymał w ręku swoim lampkę Davy’ego, w której błyszczał płomień, otoczony metali­czną tkaniną aparatu.
Równocześnie silny głos starca rozległ się dokoła:
— Gaz, gaz wybuchający! Biada wszyskim! biada!
W tej chwili lekki zapach, charakteryzu­jący obecność węglowodoru, rozszedł się w po­wietrzu. Powodem tego było zapadnięcie się skały, wypuszczającej ogromne masy gazu wybuchającego, zawartego w niezmiernych czeluściach, których otwory zatkane były do­tąd przez pokłady łupku. Kłęby gazu unosiły