Nella nie zdążyła odpowiedzieć, gdy nagle krzyk i hałas ozwały się na zewnątrz.
Jedna z tych ogromnych skał otaczających brzegi jeziora Malcolm, na sto kroków od kaplicy, rozpadła się nagle, bez huku, tak, jakby jej upadek przygotowany był wcześniej.
Poniżej wody jeziora wpadły z hukiem w głęboką otchłań, o której istnieniu nikt dotąd nie wiedział.
Naraz wśród skał zapadłych, ukazała się łódka, którą silna dłoń popchnęła na powierzchnię jeziora.
Na tej łódce stał starzec, w płaszczu z ciemnym
kapturem, z włosami najeżonemi, z długą białą brodą, spadającą mu na piersi.
Trzymał w ręku swoim lampkę Davy’ego, w której błyszczał płomień, otoczony metaliczną tkaniną aparatu.
Równocześnie silny głos starca rozległ się dokoła:
— Gaz, gaz wybuchający! Biada wszyskim! biada!
W tej chwili lekki zapach, charakteryzujący obecność węglowodoru, rozszedł się w powietrzu. Powodem tego było zapadnięcie się skały, wypuszczającej ogromne masy gazu wybuchającego, zawartego w niezmiernych czeluściach, których otwory zatkane były dotąd przez pokłady łupku. Kłęby gazu unosiły
Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/268
Ta strona została przepisana.
— 260 —