Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/42

Ta strona została przepisana.
— 34 —

czujności w tej okolicy, krążyły koło trzód swoich.
Szyb Yarow znajdował się o cztery mile od Callander. James Starr, idąc, wydawał się wzruszonym. Nie widział już tych okolic od chwili, gdy ostatnia beczka z kopalni Aber­foyle przesypała swą zawartość do wagonów pociągu idącego do Glasgowa. Życie rolnicze zastępowało obecnie ruch przemysłowy, tak hałaśliwy i czynny dawniej. Kontrast był tem większy, że podczas zimy roboty w polu ustają prawie zupełnie. Dawniej o każdej porze roku, ludność górnicza ożywiała okolicę na zewnątrz i na wewnątrz gruntu. Olbrzymie wozy łado­wane węglem toczyły się w dzień i w nocy. Szyny, dziś zapadłe w ziemię na spróchnia­łych belkach, skrzypiały dawniej pod cięża­rem wagonów. Dzisiaj drogi bite zastępowały dawniejsze tramwaje eksploatacyjne. James Starr widział wszędzie pustkowie.
Spoglądał w około okiem pełnem smutku, czasami przystawał, żeby odpocząć. Nasłuchi­wał. W powietrzu nie było słychać świstu oddalonego, ani stłumionego łoskotu maszyn. Na widnokręgu nie widać było ani jednego kłębu czarnego dymu, które przemysłowiec tak mile wita gdy się z chmuram i stykają. Ani cylin­drowego komina, buchającego dymem, pocho­dzącym z samych pokładów, ani jednej klapy