Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/70

Ta strona została przepisana.
— 62 —

nie potrzeba mi pańskich uszu, ale pańskich nóg raczej. Czy pan dobrze odpoczął?
— Doskonale mój Szymonie. Gotów jestem iść za tobą wszędzie, gdzie ci się tylko spodoba.
— Henryku — rzekł Szymon Ford — od­wracając się do syna — zapal nasze lampy bezpieczeństwa.
— Bierzecie lampy bezpieczeństwa! — za­wołał James Starr zdziwiony, ponieważ nie można się było spodziewać eksplozyi gazów w sztolni zupełnie pozbawionej węgla.
— Tak, panie James, trzeba zawsze być roztropnym.
— No, to może mi każecie od razu przy­brać i ubiór górnika? mój drogi Szymonie.
— Jeszcze nie teraz, panie James! jeszcze nie teraz! — odparł stary nadsztygar, którego oczy dziwnie zabłysły.
Henryk wyszedł niebawem, wynosząc trzy lampy bezpieczeństwa.
Jedną z nich podał inżynierowi, drugą ojcu, a trzecią zawiesił sobie na lewej ręce, pod­czas gdy prawą ściskał długi i gruby kij.
— W drogę! — rzekł Szymon Ford, który się uzbroił w silny oskard, stojący przy sa­mych drzwiach ich domu.
— W drogę! — powtórzył inżynier. — Do widzenia Magdaleno!