Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/81

Ta strona została przepisana.
— 73 —

Często nagłym ruchem kierował rzut światła w ciemniejsze zagłębienia, pragnąc tym spo­sobem oświetlić jakiś cień podejrzany.
— Czy daleko tak iść będziemy Szymonie? — zapytał inżynier.
— Jeszcze z pół milki, panie James. Da­wniej przejechalibyśmy tę przestrzeń siedząc wygodnie w tramwaju mechanicznie porusza­nym. Jak to już dawno jednak!
— Idziemy więc do ostatniego kresu żyły węglowej? — zapytał James Starr.
— Tak panie! Ot widzę, żeś pan nie za­pomniał jeszcze drogi w naszych kopalniach.
— Trudno byłoby iść dalej, jeżeli się nie mylę, nieprawdaż Szymonie?
— W istocie panie James. W tem miejscu, oskardy nasze oderwały ostatni kawałek wę­gla z pokładu. Pamiętam tę chwilę, jakby to dzisiaj było. Sam, własną ręką ostatni cios zadałem i odbił się on w mojej piersi mo­cniej niż na skale! Wokoło nas pozostały ściany z łupku lub gliny samej, a gdy wago­nik poruszył się ku wyjściu, poszedłem za nim z bijącem sercem, jak się idzie za pogrzebem żebraka. Zdawało mi się, że to dusza kopalni uchodziła z nim razem!
Powaga, z jaką stary nadsztygar wymówił te słowa, wzruszyła do głębi inżyniera, który w duchu może podzielał te uczucia. Tak samo