Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 010.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łoskot jego ożywiał krajobraz. Od niższej części gór aż do wybrzeża morskiego, widać było falujące na gmachach i murach sztandary wszystkich narodowości.
Don Marcos podbiegł ku oknu przeciwległemu. Roztaczał się tam widok na miasto. Wzrok obejmował same dachy, przecięte gdzieniegdzie ogrodami, tworzącemi zielone plamy wśród morza czerwonych dachówek.
Don Marcos oddawna znał ten widok: to też poszukał natychmiast tego, co przeczuwał jako rzecz niezwykłą. Wzdłuż wybrzeża, pociąg nieskończony, olbrzymi zbliżał się wolno. Don Marcos głośno naliczył więcej niż czterdzieści wagonów, nie mogąc doczekać się końca, ukrytego jeszcze po za zakrętem.
— Musi to być cały bataljon na stopie wojennej. Więcej niż tysiąc żołnierzy! — powiedział z powagą, zadowolony, że może popisać się przed współbiesiadnikami, którzy nie słuchali go zresztą, pewnością swego strategicznego rzutu oka.
Pociąg przepełniony był ludźmi, którzy jako sylwetki szarawo żółte rysowali się w ramach okien, tłoczyli się w drzwiczkach i na stopniach, z nogami wiszącemi nad relsami. Inni znów mieścili się w wagonach bydlęcych lub stali na otwartych platformach, wśród wojskowych powozów i mitraljez okrytych futerałami swemi. Dużo żołnierzy wdrapało się na dachy wagonów i kłaniali się stamtąd, rozstawiwszy ręce i nogi w kształcie litery X. Wszyscy niemal pozdejmowali kurtki i zakasali rękawy jak marynarze, gotujący się do manewrów.
— To Anglicy! — zawołał don Marcos. Jadą do Włoch.
Ta uwaga została źle przyjęta przez księcia, który, pomimo różnicy wieku, mówił „ty“ do Hiszpana.