Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 141.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nerwy, niby ostry lub pikantny sos na podniebienie. Wystarczało mu zrobić znak lub powiedzieć słowo, aby wiele z nich, widząc, że są obserwowane przez znaną osobistość, zdecydowały się iść za nim. Lecz naraz napadało nań głębokie obrzydzenie. Nie mógł już oczekiwać nic nowego. Myślał z odrazą o daremnej paplaninie nieznajomej, która chce uczynić się zajmującą, o kłamstwach sentymentalności fałszywej i nagłej, o zwierzęcości samego aktu, który zakończy wreszcie te nudne preludja. Nie, to było niemożliwem. Raz jeden, z desperacką energją chorego, który połyka wstrętne lekarstwo, udał się za jedną z tych piękności fałszywych aby potem gorzko żałować i wstydzić się.
— Ciebie, ciebie jednej mi potrzeba — powiedział głosem ponurym. Ciebie lub żadnej. Kocham cię... Potrzebuję ciebie.
Pomarańczowy krąg słońca krył się za Cap-d’Ail. Jego brzeg niższy już dotykał linji falistej ogrodów i pałaców. Przez chwile promienie skupiały się około kolumnady jakiegoś belwederu, jak gdyby przed skonaniem słońce chciało błysnąć przez łuk triumfalny. Lazurowe światło, które zdawało się iść z morza zwolna pokrywało słabnący złoty blask.
— Nie! ja nie chcę...
Głos Alicji przerwał ciszę, drżąc dźwiękiem zdziwienia, które zmieniło się wnet w krzyk głuchy i przeciągły, jak gdyby coś spadło na jej usta. Michał zarzucił jej ramiona na szyję i panując nad nią, przyciągał jej biust, przyciskał go do piersi. Usta jego szukały ust księżny. Alicja broniła się. Wreszcie przestała. Głowy ich znieruchomiały.
— Ach! Michale!... Michale!... — wyszeptała, uciekając na chwilę przed pieszczotą, aby znów się poddać tym ustom, z chciwością goniącym za jej wargami.
Przemawiała, jak zwyciężona. Wróciła nagle do swej przeszłości i drżała pod zetknięciem ze światem