Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Kiedy spać nie może, przypomina sobie, że za pomocą kwiatu paproci, znowu się dowié o skarbie ukrytym, jak dawniéj, gdy raz pierwszy z pod gruzów zamku dostał złota. Potarł paproć, spojrzał — i widzi w ogrodzie szlachcica, że pod jabłonią zakopana na sążeń w ziemi, stoi okuta w mosiądz szkatuła.
Zrywa się, biegnie i zaczyna kopać. Już ciężką szkatułę dobył na wierzch, już chce ją przez plot przerzucić: kiedy się szlachcic zbudził, usłyszał złodzieja, wybiega z dworu — zatrzymuje Jonka. Ale ten chciwy złota i w obawie, żeby go nie wydał, uderza łopatą w głowę, i zabija na miejscu.
Na krzyk konającego pana, zbiegają się dworscy, łapią zbrodniarza i oddają do sądu.
W pół roku Jonek wisiał na rynku w poblizkiém mieście. Tyle to zarobił z łakomstwa skarbu, i widzenia przyszłości.
Wiatr zawiał silnie; już nie rozlegały się tony czarodziejskiéj fujarki, a nogi przecież Jonka obumarłe i zimne poruszał wiatr silnie, jakby do tańca.