Co to za zwierzę, robak czy wąż?
Kto to odgadnie, będzie mój mąż.
A Twardowski odrzekł na to: — To jest pszczółka, mościwa panno!
Zgadł w istocie, i wnet się ożenił.
Pani Twardowska na rynku Krakowa ulepiła z gliny domek; w nim przedawała garnki i misy. Twardowski za bogatego przebrany pana, przejeżdżając z licznym dworem, tłuc je zawsze czeladzi kazał. A kiedy żona ze złości wyklinała. w pień co żyje, on siedząc w pięknéj kolasie, śmiał się szczerze i wesoło.
Złota miał zawsze by piasku; bo co chciał to djabeł znosił. Kiedy długo dokazuje, raz był zaszedł w bór ciemnisty, bez narzędzi czarnoksięzkich. Zaczął dumać zamyślony; nagle napada go djabeł, i żąda, aby niezwłocznie udał się prosto do Rzymu.
Rozgniewany czarnoksiężnik, mocą swojego zaklęcia, zmusił biesa do ucieczki; zgrzytając kłami ze złości wyrywa sosnę z korzeniem, i tak silnie Twardowskiego uderza po nogach obu, że jednę zgruchotał cale. Od onéj doby był kulawy, i zwany odtąd powszechnie kuternogą.
W ostatku sprzykrzywszy sobie, zły duch czekając dość długo na duszę czarnoksiężnika, przybiera postać dworzana, i jak biegłego lekarza zaprasza niby do swojego pana, że potrzebuje pomocy. Twardowski za posłańcem śpieszy do poblizkiéj wioski, nie wiedząc, że w niéj się gospoda nazywała Rzymem.
Skoro tylko próg przestąpił onego mieszkania, mnóstwo kruków, sów, puchaczy, osiadło dach cały, i wrzaskliwemi głosy napełniło powietrze. Twardowski od razu poznał, co go może tutaj spotkać, więc z kołyski dziecię małe, świeżo dopiero ochrzczone, porywa drżący na ręce, zaczyna piastować, gdy w własnéj postaci wpada djabeł do izby.
Chociaż był pięknie ubrany — miał kapelusz trójgraniasty, frak niemiecki, z długą na brzuch kamizelką, spodnie krótkie i obcisłe, a trzewiki ze sprzączkami i wstążkami, wszyscy go poznali zaraz, bo wyglądały rogi z pod kapelusza, pazury z trzewika, i harcap z tyłu.
Już chciał porwać Twardowskiego, gdy spostrzegł wielką przeszkodę, bo małe dziecię na ręku, do którego nie miał prawa. Ale bies wnet znalazł sposób; przystąpił do czarownika i rzecze:
— Jesteś dobry szlachcic: zatem verbum nobile, debet esse stabile.
Twardowski widząc, że nie może złamać szlacheckiego słowa, złożył w kołyskę dziecię, a wraz ze swym towarzyszem wylecieli wprost kominem.
Zawrzasło stado radośnie sów, wron, kruków i puchaczy. Lecą wyżéj, coraz wyżéj. Twardowski nie stracił ducha; spojrzy na dół — widzi ziemię, a tak wysoko poleciał, że wsie widzi takie małe jak komary, miasta duże jakby muchy, a sam Kraków by dwa pająki razem.