W ciemnym lochu Łęczyckiego zamku, przy rozpalonéj drzazdze smolnéj, siedział jakiś wąsaty szlachcic i pił z beczki. Miał na sobie karmazynowy żupan, pas złotolity, na rzemyku szabla, czapka rogatywka z siwym barankiem, nie przylegała mu należycie, jakby coś jéj zawadzało; jakoż kiedy chciał się poskrobać po głowie, ujrzałeś przy ręku pięć ogromnych pazurów, a za uchyleniem czapki, małe czarne rogi. Był to sławny djabeł pan Boruta, co pilnował skarbów zamkowych, pozostałych w ukryciu od udzielnych jeszcze książąt Mazowieckich. Twarz miał wielką rumianą, wąs potężny obwisły, spadał mu wraz z brodą na piersi; wzrostu wielkiego, szeroki w plecach, oczu iskrzących. Zachmurzony, siedział na próżnym antale po małmazyi[1], ale kiedy miał się uśmiechać, wtedy wąsy podkręcał w górę, i aż za duże uszy sterczące zakładał.
— Już dosyć wysiedziałem się w tym lochu ciemnym i wilgotnym, nie ma i co pić daléj, ostatnią beczkę węgrzyna za chwilę dopiję! — tak mówił do siebie Boruta. — Myślę, że nikt się nie poważy zajrzéć do tych skarbów, a jakoś tu i tęskno i nudno. Sto lat tak siedzieć na jedném miejscu, a na jedném miejscu i kamień mchem obrasta; zawsze ciemno, chłodno, ponuro, a tam na świecie słonko świeci, ptaki i ludzie wesoło śpiewają; kapele brzmią, ucztują radzi. Trudno wytrzymać dłużéj; hulaj dusza bez kontusza! Zamknę loch, i przejdę się po świecie; trzeba jeno ubioru nieco poprawić, aby dobrze przyjęto gościa.
U szlachcica Kaliny o milę od zamku Łęczyckiego brzmi kapela, wydaje córkę najstarszą za mąż.
- ↑ Wino mocne węgierskie.