bli, nieznajomy dobrze się bronił, ale pan młody zręczniéj; a widząc, że mu nie podoła, przerzucił z prawéj kord w lewą rękę, czém odurzony przeciwnik nie dostrzegł cięcia, i oberwał potężnie po ręku. Obciął mu dwa palce, spadła rękawica, nieznajomy wypuścił z zakrwawionéj dłoni szablę, aż tu kur pieje. Stęknął ranny, podskoczył i znikł z koła otaczającéj go szlachty, zostawując na ziemi pas złotolity, rękawicę zbroczoną, i szablę. Gdzie stał, zakipiało trochę smoły, a gryzący zapach siarki uderzył we wszystkie nosy. Pan Kalina podnosi pas, porywa rękawicę, trząsa, wypadają dwa wielkie pazury, z kawałkiem palcy. Pan młody patrzy na szablę, to pogańska, nie masz znaku krzyża, tylko księżyc turecki! I wołają wszyscy: — Boruta, Boruta!
W ciemnym lochu Łęczyckiego zamku przy rozpalonéj drzazdze smolnéj, siedzi wąsaty szlachcic w karmazynowym żupanie, bez pasa i szabli, czapka rogatywka ale z pociętém suknem, siwy poszarpany baranek. Leżał na dwóch próżnych beczkach, lizał rękę okaleczoną z trzema potężnemi pazurami, bo dwóch brakło, i tak prawił do siebie:
— Nie wyjdę więcéj na świat; rano dobrze było kiedym się wygrzał na słońcu, ale wieczór, cóż zyskałem z tą przeklętą szlachtą, co klaskała jakem pił, a potém wyzywa na rękę? Myślałem, że im przecież podołam, aleć oni lepiéj szablą robią jak djabeł. Zgubiłem pas i szablę, dwa pazury, pocięli mi czapkę, skaleczyli rękę, a co najgorsza, poznali, że Borutę obcięli.
I kręcił ze złości wąsy, darł brodę, a lizał rękę ranioną.
Odtąd już więcéj z lochu nie wyszedł Łęczycki djabeł.