mógł się zapomódz w jakiéj niedoli gospodarstwa. Chciał jednakże wprzódy pieniądze przemierzyć, bo rachować nie umiał, pożyczył więc ćwierci od sąsiada wielkiego bogacza, który przy dostatku głód cierpiał, zbożem z lichwą kupczył, robotnikom zarobek umniejszał, sługom płacy nie dawał, wdowom i sierotom ich mienie grabił, pieniądze na fanty z lichwą rozdawał, a przytem dzieci nie miał.
W onéj ćwierci były wielkie szpary, przez które jak zboże ubogim robotnikom sprzedawał, strząsane i ubijane ziarna wylatywały, które on znowu na swą kupę zgarniał. Między te to szpary, zaroniło się kilka małych białych pieniędzy, których wieśniak nie wytrząsł — te nie utaiły się przed bystrem, sokołem okiem sąsiada. Szukał więc kmiecia w lesie, a gdy go znalazł, zapytał, co by ćwiercią pożyczaną mierzył?
— Leśne nasienie i mysiarki[1] — odpowiedział z zająknieniem. — Potrząsając głową, pokazał mu lichwiarz srebrne pieniądze, groził sądem i mękami, a potem wszystko obiecywał, i tak powoli wyłudził z wieśniaka tajemnicę, dowiedziawszy się o niezliczonych skarbach.
Cały tydzień przemyśliwał skąpiec nad tém, jakby zaraz cały skarb z pieczary wyprowadzić można, nieopuściwszy tych, co w pobocznych jaskiniach lub pod ziemią ukryte leżały, a jakby już cały skarbiec miał u siebie, wyobrażał z radością, jak go będzie liczył, pomału jeden łan pola po drugim od swych sąsiadów na wpół darmo skupował lub wyprocesywał, albo krzywoprzysięztwem zagrabiał. Takim sposobem całe sioło zakupił, potém wieś jedne po drugiéj, zamek za zamkiem nabywał, aż wreszcie książęciem zostanie.
Wieśniakowi nie było po myśli, że się jego zawistny sąsiad do pieczary uda, ale wszelkie prośby jego były daremne. Groźbami lichwiarza kmieć zniewolony, dał się namówić, aby z nim raz jeszcze do drzwi pieczar poszedł, a tam miał on wory, które skąpiec napełni, odbierać. Tém się mieli podzielić, dziesięcinę dać na kościół, i wszystkim ubogim we wsi nowe suknie sprawić. Tak prawił lichwiarz, lecz w sercu swojém postanowił, wtrącić wieśniaka w najgłębszą przepaść jak go nie będzie potrzebował, cerkiew kilkoma zbyć srebrnikami, a ubogich niczém.
Następnéj niedzieli wybrali się przed wschodem słońca do pieczary w Czarnéj-górze. Dźwigał skąpiec na plecach łopatę, potężną siekierę i wielki wór trzy ćwierciowy, w którym było do stu mniejszych woreczków. Wieśniak napomniał go raz ostatni, aby poprzestał takiéj chciwości, ale ten klnąc i zgrzytając zębami, szedł nie wstrzymany niczém coraz daléj. Już doszli do drzwiczek, kmieć, któremu nie dobrze robiło się ze strachu, został przed otworem pieczary, aby podawane worki odbierał.
- ↑ Mysiarki, tak Ruś nad Prutem zowie orzechy laskowe, które sobie myszy polne zagrzebują, a te tamtejsi wieśniacy wykopują.