Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/226

Ta strona została przepisana.

ale nie dźwignął, napróżno wytężał siły, aż trzecia siostra dała mu kropli, co mocniejszym człeka robią. Wypił jednę, lecz nie dźwignął; wypił drugą, podniósł trochę; za trzecią dopiero kroplą zaczął ciężkim mieczem władać.
Wtedy utajony w zamku, czekał matki czarownicy; ciemnym zmrokiem nadlatuje, na jabłoni dużéj siada, poskubała złotych jabłek i upadła pod jabłonią. Wnet przybrała postać człeka, i z sokoła jest niewiasta. Czekał na to młody junak, machnął silnie ostrym mieczem, spadła głowa, krew trysnęła.
Wonczas wolny od obawy, skarby w skrzynię upakował, które bracia wyciągnęli. Za skarbami trzy dziewice wydostały się na ziemię. Wszystko wybrał, sam się został, braciom przecięż nic ufając, do sznura kamień uwiązał, począł głośno wołać na nich, by i jego wydobyli. Z początku ciągnąć poczęli, zaledwie w połowie drogi puścili nagle, a kamień twardy, w drobne rozleciał się kawałki.
— Jakby się moje kości skruszyły! — rzekł zasmucony młodzieniec — zapłakał rzewnie, ale nie skarbów, lecz, płakał gładkiéj dziewicy z łabędziem ciałem, ze złotym włosem.
I błądził długo zasępiony, osowiały, po téj krainie wiosennéj. A że spotka czarownika, ten go pyta o łez powód. Gdy mu wszystko opowiedział:
— Bądź spokojny, młody człecze! jeźli dzieci mi obronisz, na złotéj skryte jabłoni, wyniosę cię wnet na ziemię. Bo czarownik, co tu drugi, tę krainę zamieszkuje, zawsze dzieci mi wyjada. Próżno kryłem je pod ziemię, próżno w zamku murowanym! teraz trzymam je na drzewie; skryj się z mieczem w téj jabłoni, o północy przyjdzie zbrodzień.
Młodzieniec wdarł się na drzewo, złotych jabłek narwal sobie i miał syta z nich wieczerzę.
O północy wiatr zaszumiał i pod drzewem szmer usłyszał; spojrzy na dół, aż tu robak, wielki, długi, sunie prosto, okręca się na pniu w około i podsuwa coraz wyżéj. Ogromną głowę z gałęzi, z iskrzącém okiem wychyla, aby dojrzeć gniazdo dzieci, co stulone, drżące z strachu, pochowały się pod liście.
Wtedy ciężkim mieczem machnął, i odciął głowę od razu, kadłub w drobny mak posiekał, i rzucił na cztery wiatry.
Ojciec dzieci ucieszony ze śmierci swojego wroga, wziął młodzieńca na swe barki, wyniósł z pieczary na ziemię.
Z jakąż leciał on radością do białego dworu braci; wbiegł do izby, nikt nie poznał, tylko jego ulubiona za kucharkę u sióstr służąc, zaraz lubego poznała.
Bracia strwożeni przybyciem, co go zmarłym ogłosili, skarby wszystkie mu oddali, a sami ociekli w lasy. Lecz on kazał ich wyszukać, równo z nimi się podzielił, wielki zamek wybudował ze złotemi oknami, miedzianemi drzwiami, i tam z żoną złoto-włosą szczęśliwie do śmierci mieszkał.