Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Królewicz młody cały w radości, porywa trzewik zdobyty i szuka wszędzie by odkryć piękność nieznaną. Napróżno szukał, obsyłał wszędzie: na żadną nogę trzewik się niezdał, nie było nogi tak składnéj, małéj.
Dręczony smutkiem i zadumany, chodzi przed zamkiem z głową schyloną; aż nadlatuje para gołąbków, obadwa białe jak mleko.
— Nie dumaj próżno, młody paniczu! — rzekły słowami i głośno — wiemy co myślisz i pragniesz. Przypomnij sobie kto ci niedawno na drodze biczyk podnosił, a kto ci potem zgubiony złoty pierścień wyszukał i oddał. Znajdziesz tam nogę na trzewik złoty.
I odleciały. Królewicz prędzéj wołać na zamek rozkazał, by pomywaczka w brudnym kożuchu przyszła do komnat złocistych.
Próżno płakała, daremne żale, na rękach prędko ją wnieśli, aż z pod brudnego kożucha błyśnie bogata szata i trzewik jeden. Poznano w on czas, że ta, co serce rozmiłowała królewicza, była wzgardzona w kuchni służebnica.
Wkrótce brzmiał zamek muzyką, pieśnią; z beczek się lały i miód i wino, bo obchodzono huczne wesele królewicza z baranim, jak nazywano, kożuszkiem.
A blizko dębu owego, co dawał szaty, pojazd i dworzan, królewna stawiła kaplicę na cześć, chwałę i podziękowanie Bogu.