pamiątek refleksyj nie się ustalających, przebiegowi rozpłyniętéj treści ludowéj, w tężejące formy narodowe. Otóż co się stało: graniczny ten pas, tak szybko przemknął po nad dziedzinami rornańskierni, a głównie po nad Francyą, że żadna téj natury krystalizacya osiąść nie miała czasu na glebie dziejowéj. W najdawniejszych piśmiennych pomnikach szczepu, nie sposób dojrzeć najmniejszego odblasku tradycyi, pieśni, obyczaju, przysłowia gminnego. Żywioł to już, czy jeszcze, do rachunku tu nie należący. W poematach o Cydzie, o Rolandzie, o wyprawie Albigejskiéj, gra się odbywa bez niego, między trzema potęgami nic z nim, rodowo, nie majacemi wspólnego, między prawno-polityczną towarzyskością rzymską, poczynającym prozelityzmem, lub sekciarstwem chrześciańskim i półbarbarzyńską rycerskością zdobywców. Od pojęć, uczuć, tonu, tchu, coby nam choć zdalcka, choć obrazowością przypomniały ciepło ziejące z Sadu Libuszy lub słowa o pułku Igora, równie tu daleko, daléj może niźli dzisiejszym utworom mistrzów francuzkich, Larnartina, Musseta, Wiktora Hugo do dzieł Magnuszewskiego lub Słowackiego, do Balladyny np., którą — dodam nawiasem — ziomek nasz, kochany ojcze Kazimierzu, p. Lozo, w świeżych swych uwagach, bardzo pięknie i trafnie nazwał „cudnym okazem polskiego ostrołucza, słowiańskim tumem o czerwono oświetlonych oknach“, płomykową rzekłbym świątynią pogańską, wzniesioną z ojczystego budulca, wedle linii zarodkowéj, generacyjnéj, któréj znak jak łza czysty, leży oto przed tobą czytelniku, zaklęty w jednéj z klechd niniejszego zbioru...
Lecz zkąd-że, z jakich ojczyzn i wieków są rodem te nasze doryckie i gotyckie zawiązki architektoniki narodowéj?
Dzięki filologii porównawczéj, umiejętności młodéj, wczorajszéj, lecz już wielu pierwszorzędnemi odkryciami wsławionéj, zagadnienie to uczonemu łatwiéj dziś jeszcze rozwiązać niż nam z rozwiązania jego skorzystać i takowe tu zapisać. Baśń słowiańska ujrzała światło dzienne w tém samem gnieździe, gdzie w pierze porosł i nasz język ukochany, język z którym się ona związała jako dusza z ciałem. Jest siostrą rodzoną — starszą najniewątpliwiéj, gdyż z dziedzicznych dóbr lichą zaledwo cząstkę skarbów dla siebie wzięła — siostrą mitologii Wedyjskiéj z czasów poprzedzających rozejście się wielkiéj rodziny Aryów na dwie strony świata: Aryów bramanów na południe, Aryów europejskich na północny zachód. Liczy więc obecnie do trzydziestu sześciu wieków istnienia. A choć ją takie otchłanie lat i przestrzeni przedzieliły od młodszéj, choć w rozłączeniu, ze źródeł tylu czerpała dla siebie zasiłek, po dziś dzień przecież nic zatraciła rodowych rysów oblicza, nic zatarła na sobie zasadniczych cech charakteru. Klechda indyjska i klechda nasza, są jak dwa portrety wspólnéj, w błękitach oddalenia pogrążonéj lecz w głębi wspomnień dziecinnych zawsze żyjącéj matki, portrety, z których jeden wyraziście się odbił na spokojnych lazurach Gangesu, a drugi smętnie spoczął na zmąconych, u dalekiego gdzieś ujścia zatamowanych wodach Narwi. Niestety, cud téj pokrewności, nie każdy oglądać może dobrą tylko chęcią i wola; dla pochwyce-
Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/26
Ta strona została przepisana.