Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/262

Ta strona została przepisana.

najlepiéj będą mogli rozstrzygnąć, jak dalece strzał tak nieszczęśliwy obowiązywał królewicza.
Na rozkaz króla zgromadzili się przeto przed oblicze monarchy w mnogiéj liczbie pobożni i uczeni mężowie. Rozważywszy rzecz dokładnie, oświadczyli po odbytéj naradzie, że królewicz powinien wypełnić wzięte na siebie zobowiązanie, i że lepiéj, iż będzie poślubiony z drzewem, jak gdyby miał nie dotrzymać słowa, i stać się krzywoprzysięzcą, nie chcąc przyjąć za małżonkę strzałą wskazaną mu istotę, z którą uważać się powinien tak prawnie poślubionym, jak inni bracia jego z żywemi oblubienicami, które im los szczęśliwszy przeznaczył.
Król uznał sprawiedliwość takowego wyroku, a lubo mocno ubolewał nad tém, że syn najukochańszy drzewo poślubić musi, zalecił jednakże, ażeby onéj nieżywéj oblubienicy te same zaszczyty czynione były, co i córkom znakomitych dworzan, które do rodziny królewskiéj przyjęto. Roztropny wezyr pocieszał go tymczasem, tą uwaga, że to jest czcza formalność, a po odbytym obrzędzie wolno będzie królewiczowi wybrać przyzwoitszą towarzyszkę życia. Król uspokoił się tém niepomału, iz ulżoném sercem czynił przygotowania do wesela.
Nadszedł dzień, w którym dary ślubne miano wręczyć córce wezyra, tudzież pięciu innym dziewicom, i z równie uroczystą wystawnością, położono pod drzewo taką samą ilość koszów z darami ślubnemi wraz z umową ślubną, przepysznie na pargaminie spisaną. Przy téj sposobności dostrzegli oddawcy podarunków, że drzewo to było najpiękniejszego rodzaju, i widzieli jak z pod rosochatych gałęzi strumień czysty wytryskał. Gdy nazajutrz znowu pod drzewo przyszli, ujrzeli miasto położonych wczoraj koszów inne daleko piękniejsze, napełnione najprzepyszniejszemi, jakie widziano kiedy, szalami, sztukami złotéj i srebrnéj lamy, daleko kosztowniejszemi niż materye Kaszyhu, wreszcie dyamentami najczystszéj wody, i owocami, pięknością i zapachem o wiele krajowe przewyższającemi. Oprócz tego na osobném miejscu znaleziono list, pisany pięknemi literami, w którym wyrażono, że drzewo przyjmuje dary królewicza, oraz zawiadamia go, ażeby w oznaczonym czasie stawił się z przyzwoitym orszakiem dla odprowadzenia oblubienicy w miejsce jéj przyszłéj siedziby.
To niezwykłe wesele wielkie sprawiło wrażenie i wszędzie mówiono o nim. Słysząc o strumieniu pod drzewem tamaryndy, nikt nie wątpił, że to było siedlisko czarownicy, ale nikt nie umiał powiedzieć, co to była za czarownica, i jaką oblubienicę przeznaczyła królewiczowi. Nareszcie zbliżył się dzień wesela. Pan młody dosiadł rumaka, i na czele swego orszaku pojechał do drzewa tamaryndy. Zastał tam równie świetną drużynę, czekającą nań z jeźdźców i mnóstwa palankinów, okrytych szkarłatnemi kobiercami, a które haftami złotemi bogato ozdobione, i na żerdziach jasnych kolorów niesione, w promieniach słońca jak brylanty błyszczały. Wszystkie te palankiny były gęsto ściśnięte, i najmniejszego nie zostawiały otworu, tak, że nie można było ani oblubienicy ani jéj kobiet obaczyć.
Królewicz jechał obok najpiękniejszego palankinu, usiłując złożyć wszelkiemi sposobami uszanowanie nieznajoméj dziewicy, która przyjęła jego zaloty. Lecz gdy tak jechał w marzeniach o przyszłém szczęściu pogrążony, niedostrzegł z początku, że orszak zboczył z drogi, prowadzącéj do pałacu, który mu ojciec dla niego i oblubienicy przeznaczył. Co większa, ujrzał się w okolicy całkiem nieznajoméj, i wkrótce przybyli do wysokiego muru, opasującego niezmierną przestrzeń. Orszak zatrzymał się przed kamienną bramą, gdzie poważny starzec, prosił królewicza, ażeby rozpuścił drużynę swoją, gdyż dwór zamężnéj z nim dziewicy był dosyć dla nich obojga dostate-