cznym. Życzenie tajemniczéj władzczyni jego serca było prawem dla czułego królewicza, rozpuścił zatém ludzi swoich, i przyłączył się do obcego orszaku. Prowadzono go więc przez trzy lub cztery obszerne dziedzińce, których regularne czworoboki rzędami słupów otoczone były, ozdobne płaskorzeźbami cudnemi, wiodły do pomieszkań najznakomitszych urzędników dworu. Dostał się nareszcie do ogrodu, pełnego najosobliwszych drzew i kwiatów, a w nim ptastwo bujało najrzadszych rodzajów.
Wpośród czarodziejskiego ogrodu, wznosił się marmurowy pałac, tak przepysznéj budowy, że wszystko przewyższał, co dotąd widziało oko królewicza. Wszedłszy doń, ujrzał mnóstwo kobierców, złotych i srebnych naczyń, zwierciadeł; a komnaty napełnione były woniami i mieściły łaźnie wyłożone najprzedniejszą porcelaną.
Młody małżonek ulotnym jeno wzrokiem rzucił na te wszystkie przepychy, i przez komnaty, bogactwy jaśniejące, których szereg długo się ciągnął, śpieszył z niecierpliwością jak najrychléj stanąć w podwojach małżonki swojéj. Ale stanął jakby piorunem rażony, ujrzawszy, że to była — małpa.
Zanadto jednak posiadał wykształcenia z dobrém sercem, ażeby w obec wszystkich okazał okropny zawód, owszem zrobił twarz zupełnie wesołą, i z uprzejmością największą składał małżonce swojéj uszanowanie. Małpa odpowiadała na jego grzeczność wymownie, i okazała tyle dowcipu i żywości w rozmowie, że królewicz wiele ze wstrętu utracił, a wkrótce zapomniał, iż rozmawiał z brzydkiém zwierzem, i tego rodzaju, którego szczególniéj nie lubił.
Dostrzegł oraz, że dwór cały składał się z małp samych; w duchu więc cieszył się niepomału, że rozpuścił swój orszak.
Napady smutku zasępiały chwilami czoło młodego małżonka; lecz te rozpędzała wkrótce małpy wesołość i przyjemna rozmowa. Grała na kilku instrumentach, śpiewała przecudnie. Pojednany z losem królewicz, tę jedynie czuł jeszcze troskę, jakby ukryć przed rodziną nieszczęśliwą postać swojéj małżonki. Dla tego do dworu ojca przybywał zawsze z obliczem wesołém, i był ostrożny w mowie, aby nie wydał własnéj tajemnicy.
Królewicze bracia jego często wybadywani przez małżonki swoje o niewidzialną bratowe, nie mogli ciekawości ich zaspokoić. Ginęły więc z niecierpliwości docieczenia tajemnicy, i wszelkich poruszały sprężyn, by ujrzéć tę dziwną osobę. Wszystkie atoli usiłowania ich były nadaremne; bo nie przyjmowała odwiedzin żadnych, i sama nie odwiedzała nikogo. Brały się zatém na różne, jakie wymyślić mogły, sposoby. Stare kobiety jeszcze ciekawsze i natarczy wsze jak one same, pod różnemi pozorami posyłane były od nich do pałacu; lecz, mimo wszelkich podstępów, nie znalazły przyjęcia. Przejeżdżający kupcy, kuglarze, wróżbitowie i śpiewacy, podobnież odprawiani byli od bramy, a nawet ludzie, co przypadkiem koło saméj bramy zasłabli, żadnéj nie doznawali pomocy i musieli wedle możności sami się krzepić, gdyż ani spojrzano na ich, chociażby najgłośniejsze, cierpienia.
Królewne wyczerpawszy tym sposobem nadaremnie swój dowcip, wpadły nareszcie jeszcze na myśl jednę, a lubo nie spodziewały się zupełnie pomyślnego skutku, miały jednak nadzieję, że się pomszczą za te wszystkie klęski, jakie dowcip ich poniósł.
Synowe namówiły króla teścia swojego, ażeby dla nich wyprawił świetną ucztę, i były ciekawe pod jakim pozorem która z zaproszonych gościń wymówi się z niebytności swojéj. Najmłodszy królewicz zmiarkował zaraz, że to była nań łapka, i że go w kłopot wprawić chciano, a że nie wiedział jakby zniweczyć złośliwy zamiar bratowych, popadł przeto w ponurą trwogę.
Zmiana, zaszła w umyśle królewicza, nie mogła ujść baczności uważnéj jego mał-
Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/263
Ta strona została przepisana.