— Podaj mi konia! prędzéj mi podaj, już słońce od dawna zaszło. Gwiazdy już świecą, i księżyc świeci, a rosa błyszczy na smugach. Wiatr ciepły ustał, a choć powiewa, nie pali żarem, lecz chłodzi. Więc daléj na koń! bo każda chwila, jest chwilą dla mnie straconą. Z bijącą piersią, od dawna czeka czarnobrewa krasawica. Lotem poświstu, lotem gołębim, na rączym koniu poskoczę; bo noc już krótka, dzień taki długi, a w nocy tylko żyć mogę.
Tak wolał Trojan, król mężnych Serbów, nie znosząc promieni słońca: nie zaznał blasku, ani dnia nigdy białego w życiu nie widział. Albowiem gdyby choć jeden promień zaświecił głowie Trojana, rozpłynąłby się jak chmura deszczem, zwłokami jego byłaby rosa.
Posłuszny giermek wywodzi konia, Trojan nań skacze i leci: a wierny giermek Trojana, z kopyta za nim pośpiesza.
— Chłodno i wietrzno! to doba dla mnie! — zawoła Trojan radosny — gwiazdy choć świecą, księżyc choć świeci, bladym promieniem nie grzeją. Rosa kroplista, jak biały koral, okrywa łąki zielone, a w każdej kropli oglądam żywą twarz gwiazdy, i twarz księżyca. Jakie milczenie i jaka cisza! nic nie