Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Dawniéj we śnie marzył jeno to o bójce, to o łupach: teraz we śnie jęczy smutnie, i na każde psa szczekanie albo hasło swojéj straży, co przy ognisku na baszcie, czujnie strzegła przed napadem, drży jak dziecię, i w poduszkę chowa oczy wystraszone.
Wkrótce poganie otoczyli zamek; rycerze i czeladź czeka na pana. co im przewodził do bitwy i do zwycięztwa. Ale czekają na próżno! On mężny rycerz, usłyszawszy szczęk oręża, gwar żołnierzy, rżenie koni, uciekł na zamku poddasze, i ztąd dopiero dojrzał mnogie pogańskie zastępy.
Wtedy przypomniał sobie dawne wyprawy, zwycięztwa, i sławę imienia swego. Jak bóbr zapłakał rzewnemi łzami, westchnął, i mówi żałośnie:
— Bożeż mój, Boże! daj mi odwagę, przywróć mi siłę i męztwo! Sztandary moje na polu bitwy już powiewają od dawna, a pan ich, dawniéj zawsze na czele, dziś jak dziewczę bojaźliwy, z dymnika swojego zamku, patrzy na zastępy swoje! Wróć mi serce, by nie drżało — wróć mi silę, abym zbroję mógł udźwignąć! Odżyw ciało czerstwością i daj zwycięztwo.
Wspomnienia te budzą go jak ze snu; wraca spiesznie do komnaty, chwyta zbroję, dosiada rumaka i wyjeżdża przez bramę. Strażnik z radością powitał pana, i brzmieniem trąby zapowiedział jego wyjazd. Śpieszy, lecz ciągła bojaźń mysi mu i serce osiadła. A gdy rycerstwo odważnie rzuca się na zastęp pogan, pan zamku w trwodze, zawraca swego bieguna, i ucieka w gród warowny.
Choć wbiegł do zamku zdyszały, i za grubemi murami nie pozbył trwogi tajemnéj; skacze z konia, ucieka do żelaznego lochu, i tam omdlały czeka niesławnéj śmierci.
Rycerstwo jego przecież pobiło pogan, a strażnik z wysokiéj baszty, powitał zwycięzkie chorągwie wracające do zamku. Wszyscy zdziwieni haniebną ucieczką pana zamku, szukali go długo napróżno, i znaleźli w lochu na poły umarłego.
Nie długo żył nieszczęśliwy rycerz; całą zimę grzał ciało drżące zawsze przy kominie. Wiosna nastała, roztworzył okno, chcąc odetchnąć słońcem maja. Jaskółka, co na poddaszu ulepiła gniazdko swoje, w przelocie czarniawém skrzydłem uderzyła go po skroni.
Cios był dla niego śmiertelny, upadł jak gromem rażony, i po krótkiéj męce skonał.
Wszyscy pana żałowali i szczerze płakali, niewiedząc powodu, co potrafiło go tak nagle zmienić. Aż w rok potém, gdy pławiono czarownice, że deszcz długo zatrzymały: ona czarownica zeznała sama, jak odmieniła serce rycerza na serce zajęcze! — Wtedy poznali dopiéro ludzie, dla czego z tak mężnego rycerza tak bojaźliwy się zrobił, szczerzéj żałowali i więcéj płakali, a na jego mogile spalili żywcem starą czarownicę.